niedziela, 14 lutego 2010

czego możemy nauczyć się od braci katolików

Z księżmi rozmawiałem trzy razy w życiu. Wszystkie trzy razy już po tym, jak zostałem muzułmaninem. I wszystkie te rozmowy wspominam nadzwyczaj przyjemnie.

Pierwszy raz było to jak braliśmy ślub (jednostronny; wtedy jeszcze moja przyszła żona była katoliczką). Proboszcz powiedział: „Pan jest muzułmanin, ale Panu z oczu dobrze patrzy”. I coś o tym, że lepiej niż z oczu wielu katolickich kandydatów na mężów, z którymi miał przyjemność. Mam nadzieję, że nie zawiodłem jego oczekiwań.

Drugi raz rozmawiałem z księdzem w okolicznościach cokolwiek niezwykłych. Było to w Sarnath, nieopodal północnoindyjskiego Benares, upragnionego miejsca kremacji wielu Hindusów. Ksiądz prowadził tam – w miejscowości, gdzie Budda wygłosił swe pierwsze kazanie, i która dziś jest jednym z celów buddyjskich pielgrzymek – szkołę dla ubogich muzułmańskich dzieci. Z pochodzenia Tamil, czuł się w północnych Indiach niemal równie obco jak my, i właśnie to obopólne poczucie wyobcowania skłoniło nas ku sobie.

Sama konwersacja nie była niezwykła. Dotyczyła kwestii kast wśród indyjskich chrześcijan (obecnych wśród nich tak samo, jak wśród muzułmanów, w teorii równie egalitarnych). Usłyszałem, że ingres pierwszego biskupa wywodzącego się z niskiej kasty zbojkotowali biskupi z kast wysokich, że do niedawna jeszcze w południowych Indiach były osobne kościoły dla kast wysokich i niskich. Sam ksiądz (doktorat po studiach w Rzymie) był oczywiście tym podziałom przeciwny. Ale wychowanie jest czasem silniejsze od przekonań – my z księdzem razem piliśmy herbatę przegryzając ciastkami, jego lokalny współpracownik – też ksiądz, jednak z niższej kasty – nie mógł się przełamać, by jeść z nami przy jednym stole. Tak istotny w kastowym społeczeństwie rozdział stołu był silniejszy od ideałów.

Jednak nie sam – skądinąd ciekawy – temat, był w tej rozmowie najbardziej frapujący, ale niesamowitość otoczenia. Północne mocno hinduistyczne Indie, wśród nich wianuszek buddyjskich świątyń, reprezentujących różne kraje, gdzie ta religia dominuje (popis architektury Tajlandii, Japonii, Tybetu, Sri Lanki, Myanmaru itd.), a w środku katolicki ksiądz z odległego Tamil Nadu uczący dzieci z biednych muzułmańskich rodzin. Skrzyżowanie religii, choć nie ich pomieszanie.

Gdy trzeci raz rozmawiałem z księdzem okoliczności były całkiem zwyczajne – ot kolęda. Powitaliśmy „Szczęść Boże”, ugościliśmy serdecznie, porozmawialiśmy o tempie budowy kanalizacji i remontach lokalnych ulic. Ksiądz, sam budujący nowy kościół, był w tematyce inwestycyjnej nadzwyczaj dobrze zorientowany. Niestety w kolejnych latach już do nas nie zagląda. Pewnie ma wiele zajęć w związku z budową swego nowego przybytku.

***

Co muzułmanin może nauczyć się od katolickiego księdza? Lub: co w chrześcijaństwie może skłonić muzułmana do refleksji?

Nie, bynajmniej nie to, co sugerował Benedykt XVI w swym niesławnym ratyzbońskim wykładzie, gdzie katolicyzm był synonimem połączenia wiary z rozumem, zaś islam wiarą odrzucającą rozum (i z tego powodu, zdaniem Papieża, sięgającą po przemoc). W kwestii pogodzenia wiary i rozumu zresztą co najmniej równie łatwo jest argumentować, że jest to dokładnie na odwrót: islam nie widzi tu opozycji, a chrześcijaństwo i owszem.

Tym co mnie w chrześcijaństwie najmocniej skłania do refleksji, jest sprawa sumienia, często uwypuklana w nauczaniu katolickim. Nie to, żeby muzułmanie sumienia nie mieli, albo o nim nie pisali, albo by katolicy zawsze postępowali „w zgodzie z swoim sumieniem”. Zresztą nie mnie to oceniać.

Jednak podkreślanie kwestii obrachunku sumienia (choć już nie trudno zrozumiałej spowiedzi) jest bardziej pomocne dla kształtowania wolności jednostki, niż najczęstsze w islamie proste wezwanie do powstrzymania się od grzechu, lub też żalu z nie (tawba). Można by nawet próbować z pojęcia „sumienia” wywodzić krytycyzm, kwestionowanie własnych podstaw i założeń, właściwy zachodniej nauce, sztuce i refleksji społeczno-politycznej.

Choć i tak nie tylko muzułmanie, ale i ludzie zachodu, zbyt często patrzą na siebie bezkrytycznie.

***

Ojciec Ludwik Wiśniewski ponoć kiedyś powiedział: „Każdy porządny katolik jest antyklerykałem”.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe stanowisko.
    Dla mnie jako ex-katolika, dzis ateisty, pojecie sumienia pozostaje centralnym pojeciem w mojej postawie etycznej. Rowniez katolicki (przynajmniej mnie tak nauczono) nakaz ciaglego ksztaltowania, udoskonalania i wzbogacania wlasnego sumienia pozostaje dla mnie nakazem pozytywnym i godnym zaadaptowania w innych religiach i swiatopogladach.

    OdpowiedzUsuń