poniedziałek, 7 lipca 2014

Od talibów przez ISIL do religijnego zwątpienia



Jak kilkanaście lat temu zostawałem muzułmaninem, to napotkałem grupę konwertytów-fascynatów, którzy przeżywali zachłyśnięcie Talibami, bo to ich islam miał być tym „najwspanialszym” i „najczystszym”. Głosili tą prawdę wszystkim napotkanym, a jak ktoś nie chciał słuchać – tym gorzej dla niego. Byli wśród tych fascynatów i tacy, co wykonali tzw. "hidżrę" na przykład do Afganistanu, by sprowadzić na bezdroża życie nie tylko swoje, ale i najbliższych.

Dziś – po paru latach – widzę, że ci konwertyci się gdzieś rozpłynęli, zresztą jak i sława Talibów, którymi się niegdyś tak zafascynowali. Część z nich islam w ogóle przestał interesować, wielu zupełnie zniknęło z radaru jakiejkolwiek religijnej aktywności w „polskie ummie.”

Z tego co słyszałem jeszcze dekadę czy dwie wcześniej takie samo uniesienie, po którym dziś także istotniejszego śladu nie zostało, wywoływali różni mudżahedini – od tych z Afganistanu, przez Bośnię, po Czeczenię. A jeszcze wcześniej rewolucja islamska w Iranie...

Mamy za to kolejny obiekt fascynacji – tzw. „kalifat” ogłoszony w Iraku przez Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL). Znów znajdują się polscy konwertyci, którzy widzą w nim ucieleśnienie swych religijnych marzeń, spotkałem już nawet takich, co to chcą rzucać życie w Polsce i jechać do owego kalifatu.

Jakże człowiek musi być nieszczęśliwy, czy niespełniony, w swoim życiu tu i teraz, aby chcieć zostawić wszystko – bliskich, pracę, innych polskich muzułmanów – i udać się do jakiejś mitycznej krainy wiecznej szczęśliwości. Jakby tu, w Polsce, mało było rzeczy do zrobienia, aby islam stopniowo się rozwijał i zapuszczał korzenie!

Zresztą podkreślają to eksperci – zachodni rekruci ISIL to w dużej części ludzie mający poczucie zmarginalizowania, wyobcowania, czy niezrealizowania (społecznego, rodzinnego, osobistego) w swoich dotychczasowych środowiskach. I zamiast powoli starać się u siebie budować podstawy dla naszej religii, wybierają drogę łatwiejszą – eskapizm.

ISIL wcześniej czy później stanie się przeszłością, jak każdy byt polityczny, czy w ogóle każdy ludzki twór na tym świecie. Jego dzisiejsza, duża dla pewnych grup, atrakcyjność zblednie, tak jak to stało się i w przypadku jego poprzedników, od Chomejniego po mułłę Omara. Co się stanie wtedy z naszymi konwertytami, którzy dziś przeżywają fascynację „kalifatem” ISIL-u?

Teraz trudno im wytłumaczyć, dokąd to ideologiczne zauroczenie może ich doprowadzić, kiedy tylko etap uniesienia minie i przyjdzie rozczarowanie oraz zniechęcenie. Nie ma wielkiej szansa by dostrzegli, iż ich egzaltacja nie różni się niczym od zafascynowania komunizmem, faszyzmem, nacjonalizmem, czy dowolnym innym „-izmem”, które po wielokroć przeżywały kolejne pokolenia w Polsce i w Europie. Przecież „ich” kalifat to ten „prawdziwy”, to ten „słuszny”, to ten „właściwy”, a inni niegdyś – no cóż mylili się i podążali za fałszem!

Nauka może musi przebiegać na własnych błędach, na własnej skórze. Może ci, co dziś przeżywają zauroczenie ISIL, też muszą ją pobrać we własnej biografii. Oby tylko wraz z tą nauką i wraz z nieuchronnym zmierzchem tak drogiego im dziś ISIL, nie utracili też – jak to się stało choćby z ich poprzednikami zafascynowanymi Talibami – swego islam, swej wiary w Boga. Za to robię dua.