czwartek, 20 grudnia 2012

Dlaczego warto czytać Salmana Rushdiego?

Dopiero co stanęliśmy przed dwoma skrajnie odmiennymi wydarzenia dotykającymi kwestii „islam a wolność słowa”. Pierwszym był niewart uwagi – gdyby nie protesty z nim związane – film „Niewinność muzułmanów”, skrajnie nieudolna, komiczna w swej nieporadności, amatorska produkcja rodem z kina klasy nawet nie C, ale zgoła D. Drugim była autobiografia Salmana Rushdiego, największego chyba pisarza, jakiego wydał świat muzułmański w XX wieku i być może największego anglojęzycznego pisarza czasów współczesnych – przecież to on został nagrodzony Bookerem Bookerów (w 1993) i Best of Bookers (w 2008), dwoma specjalnymi, rocznicowymi, edycjami najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej. Wyróżnienia te odnosiły się tak do samego autora jak i do jego najważniejszego dotąd dzieła, „Dzieci północy” (zdobyły one własnego Bookera w 1981 r.), które można określić trzema wymiarami: poszukiwanie tożsamości we współczesnych, zawieszonych miedzy wiarą a niewiarą czasach; realizm magiczny w przestrzeni indo-pakistańskiej; oraz literatura postkolonialna. Ten ostatni wymiar odsyła do tytułu autobiografii Rushdiego, „Joseph Anton”, przywołującej imiona dwóch bliskich autorowi pisarzy – Conrada i Czechowa – z których pierwszy, też imigrant, był największym, obok E. M. Fostera i Rudyarda Kiplinga, brytyjskim pisarzem czasów nie postkolonialnych, a po prostu kolonialnych i też był, jak sam Rushdie imigrantem w Anglii.

Ale oczywiście jest inna książka Rushdiego, książka który czyni przywołanie tego autora w tekście „islam, a wolność słowa” niezbędnym, książka, która stała się jego brzemieniem, a i paradoksalnie – jeśli chodzi o sławę – błogosławieństwem, i książka, której następstwom poświecił swą autobiografię. Jest to powieść „Szatańskie Wersety”.

***

Była to chyba jedna z pierwszych książek, jakie przeczytałem po przyjęciu islamu. Myślę, że do dziś jej nie zrozumiałem. Na pewno jednak ani mnie nie oburzyła, ani w żaden sposób nie zachwiała moją świeżą te kilkanaście lat temu wiarą. Ponoć to co najbardziej rozzłościło Ajatollaha Chomeiniego, który najmocniej zaangażował się w próbę wyeliminowania autora, była wcale nie historia samych szatańskich wersetów, historia przeżywana zresztą przez jednego z bohaterów we śnie, jakby dla zapewnienia dodatkowej i jak się okazało nieskutecznej ochrony przed ewentualną krytyką i historia, która przydarza się wcale nie Prorokowi Mahometowi, astaghfirullah, uchowaj Boże, tylko jego powieściowemu alter ego zwanemu Mahound; ale, tym co tak wzburzyło przywódcę irańskiej rewolucji, było krytyczne, czy wręcz prześmiewcze przedstawienie pewnego imama w Paryżu, który marzy na obczyźnie o przejęciu władzy w swym kraju, tak jak to sam Chomeini robił przed triumfalnym powrotem z Francji do Teheranu.

Świat muzułmański wydał z siebie jak dotąd dwóch pisarzy-noblistów. Obu również dotknęły prześladowania, których główną sprężyna także była polityka. Orhana Pamuka spotkały one bynajmniej nie z powodu braku zaangażowania religijnego (czy wręcz braku wiary), ani też z powodu udzielonego przez niego wsparcia Salmanowi Rushdi, ale z powodów czysto politycznych – wypowiedzi o sytuacji Kurdów w Turcji. Pamiętam, jak kilka lat temu w jednym z tureckich miasteczek burmistrz wezwał do palenia na głównym placu książek „zdrajcy”. Zebrał się z tej okazji całkiem pokaźny tłum – niestety nikt nie przyniósł książek Pamuka. Nikt ich nie czytał, nikt ich w domu nie posiadał.

Natomiast wiara, a nawet pisanie na tematy stricté islamskie, nie uchroniły drugiego muzułmańskiego noblisty, Nadżiba Mahfuza, przed próbą zabójstwa przez pewnego sfanatyzowanego nożownika, a dziś, sześć lat po jego śmierci, nie chronią przed oskarżeniami o pornografię i żądaniami poddania cenzurze. Gdy nie tak dawno, bo w roku 1960, książkę probierz, jeśli chodzi o kwestię swobody kreacji literackiej, „Kochanek Lady Chatterly” D. H. Lawrence’a, sądzono za obsceniczność, bronił jej biskup John Robinson określając ją mianem „książki, którą każdy chrześcijanin winien przeczytać”.

Możemy za nim powiedzieć: nie tylko Orhan Pamuk i Nadżib Mahfuz, ale także, a może nawet przede wszystkim, Salman Rushdie to autor, którego każdy muzułmanin winien przeczytać. Nie tylko „Dzieci północy”, nie tylko „Wstyd”, nie tylko „Ostatnie westchnienie Maura”, ale także, a może nawet przede wszystkim „Szatańskie Wersety”.

***

Te dwa dzieła, film „Niewinność muzułmanów” oraz powieść „Szatańskie wersety”, definiują nam przestrzeń możliwej ekspresji artystycznej – od samo-ośmieszającej się amatorszczyzny po wielką literaturę odpowiadającą nam na pytania „kim jesteśmy?”, „skąd przychodzimy?”, „dokąd zmierzamy?”. Oba te bieguny, ten wzniosły i ten podły, mogą – jak widzimy – stać się obiektami motywowanego religijnie zanegowania, a ich autorzy obiektami ataków.

***

Są dwa podstawowe argumenty na rzecz wolności słowa. Pierwszym – nazwijmy go Locke’owskim, od autora „Dwóch traktatów o rządzie” – jest możność krytyki władzy i uchronienia się w ten sposób przed jej nadużyciami. Drugim – najpełniej wyrażonym przez Johna Stuarta Milla, a potem Karla Poppera – jest zapewnienie wolności dociekań intelektualnych (w tym naukowych), poszukiwań artystycznych (czyli tworzenia kultury) i refleksji religijnej (czyli dociekania prawd wiary, głoszenia religii lub jej krytyki).

O ile pierwszy argument ma pewne znaczenie dla naszego tematu, gdyż w atakach na utwory artystyczne jako na „bluźnierstwo”, pod płaszczykiem hipokryzji religijnej, jak widzieliśmy, zaskakująco często skrywa się motywacja polityczna i chęć zbicia jakiegoś kapitału poparcia społecznego, to jednak w sensie zasadniczym kluczowy jest drugi z tych argumentów. Oznacza on, że by była szansa sformułowania przełomowej teorii naukowej, powstania arcydzieła sztuki, lub nawet głoszenia Objawienia, musimy pogodzić się także z tym, że zdecydowania większość prób uczynienia tego skończy się błędną hipotezą naukową, kiczem zamiast artyzmu, czy też zaprowadzi na religijne manowce, przynajmniej z naszej perspektywy. By ludzie mieli szansę wypowiedzieć mądrość, muszą mieć możliwość mówienia głupot. Jeśli nie damy im możności mówienia także rzeczy miałkich, wśród masy bzdur, jakie wypowiada każdy z nas, nie pojawią się treści istotne. Nie wiemy z góry, co będzie wielką powieścią Rushdie’go, a co okaże się kolejną „Niewinnością muzułmanów”. Nieuniknioną konsekwencją wolności jest to, że obok mądrości i porcja głupoty się pojawia. I choć może tej drugiej jest więcej, to dzięki tej pierwszej ludzkość znacznie więcej zyskuje.

Co prawda wolność słowa jest nie po to by się wzajemnie obrażać, to jednak, by się nią cieszyć, musimy zaakceptować to, iż jej konsekwencja może niekiedy być właśnie taka. Trzeba dopuścić możliwość obrazy, gdyż nie wiemy, czy to co dziś uznajemy za takową, za lat ileś nie okaże się dziełem sztuki.

Tak więc jeśli chcemy wielkiej sztuki muzułmańskiej musimy bronić prawa do istnienia pseudo-sztuki, czy sztuki, która może się nam wydać obrazoburcza. Mark Thompson, dyrektor BBC i zaangażowany chrześcijanin, w głośnym niedawno wywiadzie zarazem uznał „Ostatnie kuszenie Chrystusa” za dzieło prześmiewcze, jak i bronił prawa do emisji takich filmów, także na antenie, którą sam kieruje. Nie mnie, muzułmaninowi, oceniać dzieła mierzące się z religią chrześcijańską, ale odbierałem film Martina Scorsese (na podstawie powieści Nikosa Kazantzakisa, kolejnego „obrazoburczego” twórcy), który swego czasu wywołał głośne protesty, raczej jako zmaganie się z wiarą, niż jej pognębienie. Ostatnio zaś musical „Jesus Christ Superstar”, dzięki któremu sam wychowany w areligijnej rodzinie po raz pierwszy zapoznałem się nie tylko z sensem Ewangelii, ale może w ogóle po raz pierwszy poczułem dotknięcie Boga, został zakazany w Rostowie nad Donem. Jakbym ja przez taki zakaz nie mógł go niegdyś obejrzeć, pewnie byłbym dziś od Boga dalej.

Caveh Zahedi, reżyser „Szejk i ja”, znakomitego filmu o relacji między władzą a wolnością słowa, który był prezentowany na ostatnim Warszawskim Festiwalu Filmowym, mówi w nim: „sztuka nie powinna polegać tylko na tym by czcić to co święte, ale i na tym by żartować z tego co święte”.

***

Pisał Leszek Kołakowski w eseju „Kapłan i błazen”:
Antagonizm między filozofią utrwalającą absolut i filozofią kwestionującą absoluty uznane wydaje się antagonizmem nieuleczalnym, jak nieuleczalne jest istnienie konserwatyzmu i radykalizmu we wszystkich dziedzinach ludzkiego życia. Jest to antagonizm kapłanów i błaznów. […] Kapłan jest strażnikiem absolutu i tym, który utrzymuje kult dla ostateczności i oczywistości uznanych i zawartych w tradycji. Błazen jest tym, który wprawdzie obraca się w dobrym towarzystwie, ale nie należy do niego i mówi mu impertynencje. […] Filozofia błaznów jest tą właśnie, która w każdej epoce demaskuje jako wątpliwe to, co uchodzi za najbardziej niewzruszone, ujawnia sprzeczności tego, co wydaje się naoczne i bezsporne, wystawia na pośmiewisko oczywistości zdrowego rozsądku i dopatruje się racji w absurdach. […] Myśl błazna może poruszać się po wszystkich ekstremach myślenia, albowiem świętości dzisiejsze były wczoraj paradoksami, a absoluty na równiku bywają bluźnierstwem na biegunie. Postawa błazna jest stałym wysiłkiem refleksji nad możliwymi racjami idei przeciwstawnych. […] Rządzi nią wszakże nie chęć przekory, ale nieufność do wszelkiego świata ustabilizowanego. […] Między kapłanami i błaznami nie może dojść do ugody. […] Opowiadamy się za filozofią błazna, a więc za postawą negatywnej czujności wobec absolutu jakiegokolwiek.

Dodajmy jeszcze, że kapłan nie może się obyć bez błazna, a błazen bez kapłana. Gdy zabraknie siejącego wątpliwości błazna, rytuały kapłana stają się mechanicznymi gestami, pustym formalizmem. Błazen zaś sam, bez kapłana, pozbawiony zostaje świętości, które mógłby szargać, a jego błazenada staje się próżnym gestem.


***

W sposób jeszcze bardziej zasadniczy przedstawia się kwestia dopuszczenia do głoszenia treści o charakterze stricté religijnym, takich, które mogą być odebrane jako obrazoburcze. O czym tu świadczy pragnienie uciszanie głosów dysydenckich? Dlaczego niedawno prześladowano i domagano się kary śmierci dla Hamzy Kaszgariego za opublikowanie w Twitterze, w dzień urodzin Proroka, oby Bóg zachował go w pokoju, trzech raptem wpisów?

Brzmiały one:
W Twoje urodziny nie pokłonię się Tobie, nie ucałuję Twej ręki, lecz uścisnę ją jak równy równemu, i uśmiechnę się do Ciebie, jak Ty uśmiechasz się do mnie; będę mówił do Ciebie, jak do przyjaciela, nikogo więcej. W Twoje urodziny odnajdę Ciebie gdziekolwiek się zwrócę, będę mówił, że kochałem pewne sprawy Ciebie dotyczące, nienawidziłem innych, a wielu nie mogłem zrozumieć. W Twoje urodziny powiem, że kochałem buntownika w Tobie, że zawsze byłeś dla mnie źródłem inspiracji i że nie lubię aureoli świętości wokół Ciebie; nie będę się za Ciebie modlił.

Z wieloma z tych słów można się przecież zgodzić. Ukazują Proroka, nie jako przedmiot nabożnej rewerencji, ale jako żywego człowieka, którego dziedzictwo jest dla nas obiektem tak inspiracji, jak i wyzwaniem. Słowa te skłaniają do refleksji (to może tak oburzyło wzywających do egzekucji Kaszgariego), a nie bezmyślnej rutyny.

Czy próba stosowania przemocy w odpowiedzi na te słowa nie oznacza w istocie słabości i niepewności własnej wiary? Czy chęć pseudo-umocnienia własnych przekonań przepisami karnymi nie oznacza braku pełnego do tych przekonań zaufania? Czy ten kto chce karać tych, co krzyczą "król jest nagi", sam przypadkiem nie próbuje ukryć faktu, iż tak na prawdę w głębi serca sądzi, iż rzeczywiście "król jest nagi"? Czy próbując uciszyć krytykę islamu, także taką wykraczającą poza słowa Kaszgariego, w istocie nie wyrażalibyśmy ukrytego przeświadczenia, iż krytyka ta jest uzasadniona i że nie mamy innych argumentów na jej odparcie jak zakaz jej głoszenia?

Co to byłaby za religia, która miałaby się zaraz zawalić od kilku wpisów w Twitterze, czy rysunków na Facebooku? Jeśli islam byłby tak słabą religią, iżby się od paru nawet bluzgów miał rozsypać, to chyba nie warto byłoby być jego wyznawcą.

***

Jest jeszcze jeden powód przywołania „Szatańskich Wersetów” Salmana Rushdiego w tym tekście. Zbyt często autor ten, którego powieść jest najbardziej ewidentnym przykładem napięcia między islamem a wolnością słowa, bywa postponowany nawet przez światłych myślicieli muzułmańskich zajmujących się tym zagadnieniem: i liberał Khaled Abou El Fadl i bardziej konserwatywny Hashim Kamali są – w odróżnieniu od pisarza Orhana Pamuka – przeciw prawu Rushdiego do tworzenia literatury.

Swoboda poszukiwania interpretacji religijnych stoi u korzenia europejskiej wolności słowa. Historia wolności słowa jest – od czasów Reformacji i sporów pomiędzy katolicyzmem oraz protestantyzmem, a potem, choćby w okresie Rewolucji Angielskiej, między różnymi odłamami protestantyzmy – spleciona z kształtowaniem się tolerancji religijnej. To właśnie pojawieniu się tej tolerancji oraz związanej z nią wolności głoszenia różnych przekonań religijnych, a następnie ich stopniowemu limitowaniu zawdzięczamy najpierw pojawienie się, a potem zmierzch polskiego protestantyzmu.

W okresie klasycznej cywilizacji islamskiej dwóch z czterech Imamów, protoplastów szkół prawa, Abu Hanifa oraz ibn Hanbal – twórca szkoły uchodzącej dziś za najbardziej nieprzychylną dla pluralizmu światopoglądowego – było więzionych za swoje słowa i poglądy; wielki mistyk Mansur al Halladż za swoje przekonania został męczeńsko stracony; zaś protoplasta dzisiejszych salafitów, ibn Tajmijja, był kilkukrotnie zamykany w więzieniu. Także w czasach współczesnych prześladowania dotykają myślicieli religijnych i to z rożnych biegunów: twórca współczesnego salafizmu szejk al-Albani bywał osadzany w aresztach ze względu na swoje nauczanie, zaś reformatorski interpretator Koranu Nasr Abu Zayd został z powodu swoich poglądów zmuszony do emigracji z Egiptu. Pomiędzy tymi dwoma przeciwnościami mamy całą plejadę opresjonowanych myślicieli czy to świeckich, czy religijnych, jak Sayyid Qutb skazany na śmierć najważniejszy myśliciel z kręgu Bractwa Muzułmańskiego lub więziony przez lata Said Nursi, protoplasta tureckiego ruchu Nurcu (Hizmet).

Jeśli chcemy w publicznej debacie głosić jakieś poglądy religijne, to musimy zaakceptować zarówno to, że ktoś nasze słowa może uznać za bluźniercze, jak i to, iż może się zdarzyć, że my czyjeś inne słowa, które w niej padną, odbierzemy jako obrazę. Jeśli pod pretekstem zapobieżenia obrazie mielibyśmy cenzurować ewentualną krytykę, to jaką wartość miałby pozytywny przekaz, jaki byśmy chcieli nieść? Jeśli nie ma warunków dla prawdziwie wolnej debaty, to jaką wartość ma przekonanie kogoś? Jeśli chcemy grać mecz do jednej bramki, uprzednio zamurowawszy przeciwną, to jaką wartość ma wygrana? Bez dopuszczenia możliwości tego, że poglądy wypowiedziane w debacie kogoś dotkną bądź urażą nie jest możliwe rzeczywiste, a nie pozorne jej toczenie, nie jest możliwe by jej wynik nie był narażony na zakłamanie.

Imam Ghazali wśród maqasid, celów szariatu, rzeczy, które winny być przezeń chronione, wymienia obok życia, własności, potomstwa (lub – obecnie byśmy powiedzieli – rodziny), religię. Otóż dziś – po wiekach naznaczonych wojnami religijnymi, prześladowaniami w imię religii i prześladowaniami samej religii –  nauczyliśmy się, że najlepszym narzędziem ochrony religii jest wolność wyznania. Aby wierzyć serio, bez przymusu, muszę mieć prawo do zwątpienia, apostazji, odrzucenia wiary. Aby zaś moja modlitwa nie była przymusem, ale moim własnym wyborem, muszę mieć wolność nie tylko do opuszczenia jej, ale i do zastąpienia jej bluźnierstwem.

A jest przecież i taki moment, kiedy obraza Boga staje się aktem czci.  Bo gdy ktoś Boga obraża, to traktuje Go serio.

***

Jest jeszcze jeden, przewrotnie interesowny, argument na rzecz wolności słowa, także tak szeroko zdefiniowanej, iż obejmuje również obrazę. Otóż jeśli chcemy wolności głoszenia islamu w krajach niemuzułmańskich, to jak można wykluczać wolność głoszenia innych religii w krajach muzułmańskich, co w niektórych z nich, na czele z Arabią Saudyjską, ma obecnie miejsce? Jak możemy chcieć kogoś przekonać, jeśli nie dajemy mu szansy przekonania nas samych? Czy uważamy, że nasza religia rozsypie się jak domek z kart, skoro przed krytycznymi wobec niej argumentami bronimy się zakazami? Czy uważamy, że jedyną szansą wygrania pojedynku na słowa jest zamknięcie rozmówcy ust?

Jeśli nie dopuścimy do głosu wzajemności, to dojdziemy do sytuacji, iż nie będziemy mieli odpowiedzi wobec kogoś, kto, jak choćby holenderski antyislamistyczny polityk Geert Wilders, uzna sam islam za obrazę, naruszenie swych przekonań i będzie chciał go limitować (jak to ongiś bywało w relacjach międzyreligijnych) zakazując na przykład Koranu, co już zresztą proponował.

A przecież my uznając islam za dobrą religię chyba jednocześnie uważamy, że wolność słowa będzie sprzyjała wzrostowi zainteresowania nim, że w sytuacji swobody będzie raczej on zyskiwał dowody sympatii, a nie niechęci. Jeśli wierzymy w sens islamu, to przecież uważamy, że na wolnym rynku religii, będzie on zdobywał uznanie, a nie odrzucenie.

***

Alhamdulillah, widzimy pewną postępującą wraz z upływem czasu artystyczną gradację dzieł uznawanych przez muzułmanów za obraźliwe. Wpierw była to powieść Rushdiego, literacko wartościowa, potem „duńskie” karykatury, artystycznie mniej ciekawe, choć niektóre nawet dość zabawne, dziś mamy  film „Niewinność muzułmanów”, śmieszny w sposób niezamierzony, jak niegdyś filmy Eda Wooda, które zamiast stać się zgodnie z zamysłami twórcy wielkim kinem zostały uznane za najżałośniejsze w historii Hollywoodu. W ten spadkowy trend wpisuje się niejaki Lars Vilks, również skandynawski (a konkretnie szwedzki) karykaturzysta, który niedawno postanowił narysować psa z głową Proroka Mahometa (już za wcześniejsze „prace” kierowano pod jego adresem groźby mordu).

Maciej Zaremba, jeden z najważniejszych szwedzkich publicystów, związany z „Dagens Nyheter”, tak to skomentował dla „Gazety Wyborczej”: „Vilks stawia mnie w trudnej sytuacji, muszę bowiem zatkać nos, wypić setę i powiedzieć, że owszem, popieram jego prawo do wolności wypowiedzi. Robię to z ogromną niechęcią, bo jest różnica między Salmanem Rushdiem, który miał coś ważnego do powiedzenia, a Vilksem, który obraża uczucia religijne dla zabawy.”

Wskażmy na jeszcze jedną różnicę miedzy Rushdiem i Kaszgarim z jednej strony, a Vilksem i twórcami „Niewinności muzułmanów” z drugiej: łatwo jest szargać świętości cudzego narodu, cudzej kultury, cudzej religii, sztuką i odwagą jest własnej, także w tym sensie, iż takie szarganie dotyka głębiej, jest prawdą pod włos. Łatwiej nam rozliczać Rosjan czy Niemców za winy wobec Polaków, niż siebie samych z win wobec Rosjan i Niemców, łatwiej rozliczać niemuzułmanów za grzechy wobec muzułmanów, niż nas samych z grzechów wobec niemuzułmanów.

***

Podnoszony bywa pewien argument przeciwko wolności słowa: „wolność słowa – tak, ale wolność obrazy – nie; ograniczmy jakoś wolność słowa, by nie tracić wszystkich jej pięknych cech – dociekań naukowych, kreatywności, wolności wyznań – lecz by jednocześnie nie narażać niczyich uczuć”.

Jednakże uczucia są kwestią subiektywną. Ich obrazy nie da się obiektywnie udowodnić. O ich obrazie, decyduje bowiem to, że ktoś się poczuł obrażony (bądź nie). Brak tu nie-subiektywnych kryteriów, które mogą być wskazówką postępowania, czy to dla sądów, czy to dla zwykłych ludzi chcących przestrzegać prawa. No bo skąd ja mam niby wiedzieć, czy moja wypowiedź, która miała być krytyczna, lub nawet szokująca, przypadkiem, niecelowo, nie obrazi czyichś uczuć? Jeśli dopuścimy limitowanie wolności słowa w imię ochrony przed uczuciem bycia obrażonym, to tak na prawdę nie będziemy mieli żadnego powodu, aby dla ochrony uczuć wspomnianego Wildersa nie zakazać samego islamu, skoro on odbiera go, jako obrazę swoich uczuć.

Jak pisaliśmy już wyżej: granica między sztuką krytyczną, a profanacją, między głoszeniem jednej religii, a bluźnierstwem wobec innej, jest sprawą uznaniową. To że czasem dochodzi do obrazy uczuć religijnych jest smutną, lecz nieuniknioną, a czasem wręcz konieczną, konsekwencją wolności słowa.

Dlatego też racji istnienia nie ma ani wprowadzający sankcję karną za obrazę uczuć religijnych artykuł 196 polskiego Kodeksu Karnego, który bywał już wykorzystywany na przykład do ograniczania ekspresji artystycznej, ani też idące w podobnym kierunku ostatnie propozycje przepisów prawa krajowego, związanego z ograniczaniem tak zwanej „mowy nienawiści”, jak i międzynarodowego, dotyczące ochrony uczuć religijnych.

Dodajmy tu jeszcze: uznanie się za obrażonego, oznacza przyznanie komuś zdolności do zadania obrazy, wywyższanie go na poziom uczestnika debaty, a nie uprzykrzającego życie natręta, oznacza przyznanie mu swoistej zdolności honorowej. A ja nie wiem czy chcę ludziom celowo drażniącym muzułmanów taką zdolność przyznawać.

***

Jak więc reagować na to, gdy czyjeś poglądy na naszą religię odbieramy jako obrazę?

Wkrótce przed hidżrą, szukając schronienia przez prześladowaniami ze strony Kurajszytów, Prorok miał udać się do miasta Taif. Spotkały go tam obelgi ze strony mieszkańców, a dzieci miały weń nawet ciskać kamienie. Zjawić się miały wtedy dwa anioły oferując mu możność starcia tegoż miasta między dwiema górami. Prorok zamiast tego prosił Boga o przebaczenie mieszkańcom Taif.

Musimy jako muzułmanie zaakceptować to, że we współczesnym, coraz bardziej zróżnicowanym świecie obok niewątpliwych dowodów sympatii będą się pojawiały rzeczy, które odbierzemy jako kalumnie. Kalumnie te będą jednak w oczach świata świadectwem głupoty ich autorów, o ile przemocą i prześladowaniami nie nadamy ich autorom statusu męczenników.

Protest, oburzenie, gwałtowna reakcja to jest to, na co oni czekają, to co ich uwzniośla. Wzruszenie ramion, obojętność, przemilczenie ich zabija. A czasem może nawet obśmianie – wtedy ich nienawiść jak w lustrze uderza w nich samych. Przecież film „Niewinność muzułmanów” był na tak żałośnie niskim poziomie artystycznym, że z początku, jak zauważył jeden z komentatorów, mógł się wręcz wydać muzułmańskim żartem z antyislamistów i ich nieporadności.

Jedna z najważniejszych organizacji muzułmańskich ze Stanów Zjednoczonych, kraju gdzie nakręcono „Niewinność muzułmanów” – Muslim Public Affairs Council –  po wydarzeniach związanych z tym filmem wydała oświadczenie: „Najlepszym sposobem sprzeciwienia się nienawidzi są argumenty, dobre uczynki i wolna debata. Jakiekolwiek przepisy ograniczające wolność wypowiedzi, także w odniesieniu do symboli religijnych, mogą zostać użyte do tłumienia społecznej i politycznej krytyki.”

Bardziej dosadny był Ibrahim Hooper, jeden z szefów wpływowej Council on American-Islamic Relations (CAIR): “Naszym stanowiskiem jest, że Pierwsze Poprawka [ustanawiająca wolność słowa w USA] oznacza, iż każdy ma prawo być fanatykiem, albo nawet idiotą jak Pamela Geller [antyislamska blogerka]. Wolelibyśmy by nie prowokowała i nie wzywała do nienawiści, ale w Ameryce ma takie prawo.”

***

W surze Kobiety, wers 140 Bóg objawia nam:
"Kiedy usłyszycie znaki Boga,
w które nie wierzą i z których się wyśmiewają,
to nie pozostawajcie razem z nimi,
dopóki oni nie zaczną innej rozmowy;
albowiem wy wtedy staniecie się do nich podobni!"
Zaprawdę, Bóg zbierze obłudników i niewiernych
w Gehennie, wszystkich razem!

Jaką Bóg daje nam tu radę? Jeśli spotkamy złośliwie „naśmiewających” się, to należy po prostu odejść, zignorować takich dyskutantów, a do rozmowy powrócić dopiero, jak będzie przebiegała ona na innym poziomie. Cisza to bowiem broń najbardziej mordercza.

W rozdziale Rodzina Imrana, wers 186, Koran zaleca cierpliwość:
Wy z pewnością będziecie doświadczani
w waszych dobrach i w was samych;
i usłyszycie od tych,
którym została dana Księga przed wami,
i od bałwochwalców
- wiele złego.
A jeśli będziecie cierpliwi
i jeśli będziecie bogobojni,
to okażecie prawdziwe zdecydowanie.

Zauważmy, iż „cierpliwość”, spokój, nazwana jest „prawdziwym zdecydowaniem” w sytuacji, kiedy jesteśmy „doświadczani” przez to, iż „słyszymy wiele złego”!

A to, jak – zamiast uciekać się do pogróżek i furiackich demonstracji – rozmawiać z ludźmi o odmiennych poglądach, Bóg objawia nam w znanym wersecie dotyczącym dawa, czyli opowiadania ludziom o islamie (sura Pszczoły, werset 125):
Wzywaj ku drodze twego Pana z mądrością i pięknym napomnieniem!
Rozmawiaj z nimi w najlepszy sposób!

***

Tekst pierwotnie przeznaczony do publikacji w periodyku "Muzułmanie Rzeczypospolitej". Niestety publikacja czasopisma uległa odłożeniu w czasie ze względu na niedawne zawirowania w Muzułmańskim Związku Religijnym