niedziela, 6 lutego 2011

dwa majdany

Miałem nie pisać o Egipcie, bo co my się tu możemy wymądrzać z Warszawy o sytuacji w Kairze, lub o tym, kto tam powinien rządzić. 

Jednak dziś wszyscy jesteśmy Egipcjanami. A przynajmniej powinniśmy być.

***
Майдан Незалежності i Majdan ut-Tahrir. Dwa place, dwa majdany: Niepodległości w Kijowie i Wyzwolenia w Kairze. Kiedy na tym pierwszym sześć lat temu zbierali się Ukraińcy, żądając wolnych wyborów, polska, a wraz z nią i europejska opinia publiczna, była z nimi. Dziś, kiedy na tym drugim zbierają się Egipcjanie, słowa „wolność” czy „demokracja” zbyt często są przyduszone obawami o „bezpieczeństwo” i „stabilizację”. 

A przecież, kto jak kto, ale my, młoda demokracja, nie mająca znaczącego dorobku przed 1989 rokiem, powinniśmy rozumieć, jak ważne jest wsparcie świata w dążeniu do samostanowienia. Byśmy nie skończyli jak skądinąd szacowny kanclerz Helmut Schmidt, który 13 grudnia 1981 roku, w trakcie wizyty w NRD, wyrażał w rozmowie z Erichem Honeckerem zrozumienie dla wprowadzenia w Polsce stanu wojennego (o reakcjach niemieckiej opinii publicznej na Solidarność: „To była oportunistyczna polityka", a nie tylko niemiecka opinia tak reagowała). 

***

Dwa majdany łączy nie tylko nazwa, która weszła do ukraińskiego z arabskiego przez języki tureckie. Jedna z sił w Egipcie to Kefaya (Dość) sformowana w 2004 roku, wtedy kiedy powstała PORA!, podobna jej „młodzieżowa” siła Pomarańczowej Rewolucji (która z kolei sama powstała na wzór serbskiego Otporu).

Wtedy też – parę miesięcy po ukraińskich – w Egipcie odbyły się wybory, odpowiednio zmanipulowane przez władze. Główny kandydat opozycji Ayman Nour przesiedział kilka miesięcy w więzieniu przed kampanią wyborczą, a po wyborach kolejne trzy lata. Egipska rewolucja musiała poczekać – jedynie libańskiej Cedrowej Rewolucji udało się osiągnąć wtedy swoje cele: uniezależnienie kraju od Syrii i wycofanie syryjskich wojsk.

Po 2005 roku i Kefaya, i partia Noura El Ghad (Jutro) osłabły, ale obie wchodzą dziś, wraz z wieloma innymi, do Narodowego Zgromadzenia na rzecz Zmiany (z ElBaradei na czele). Kefaya ma jednak godnych następców – Ruch 6 Kwietnia, założony dwa i pół roku temu, w Internecie, przez studentów, w akcie solidarności z strajkującymi robotnikami (a znak graficzny Ruchu jest … oczywiście ten sam, co serbskiego Otporu). To on pierwszy wezwał do ostatnich demonstracji w Egipcie.

Może jednak zbyt widzę Egipt przez pryzmat Ukrainy (miejmy nadzieję, że Białoruś nie okaże się tu wzorem), bo sam mogłem obejrzeć tamtejszą rewolucję. Jednak i w Egipcie były już kiedyś i masowe demonstracje, i rewolucja – w latach 1919-1923. Ograniczyły one wpływy brytyjskie i zapoczątkowały krótki okres egipskiego eksperymentu liberalnego – kto chce poznać atmosferę tamtych kairskich protestów, niech przeczyta Naguib Mahfouz „Opowieści starego Kairu”. Główna siła tamtych zmian – partia Wafd (dosłownie Delegacja) ma dziś swoją następczynię Nową Wafd, która też wchodzi w skład Narodowego Zgromadzenia na rzecz Zmiany.

***
A że opozycja jest dziś w Egipcie tak rozczłonkowana, że nie ma jednego silnego przywódcy? Może to i dobrze, może Egiptowi kolejny silny człowiek, kolejny Mubarak nie jest potrzebny….

Nie jestem fanem ideologii Braci Muzułmanów (tak, tak - oni też są w Narodowym Zgromadzeniu na rzecz Zmiany) i gdybym był Egipcjaninem, to pewnie wybrałbym inne partię w wyborach (kiedy się w końcu odbędą), jednak jakoś nie przeraża mnie – także z punktu widzenia mitologizowanego „bezpieczeństwa międzynarodowego” i „stabilizacji w regionie” – wizja rządu zgody narodowej z ElBaradei i Braćmi Muzułmanami. W każdym razie nie tak bardzo, by pozbawiać Egipcjan demokracji. 

Dlaczego w Egipcie po Mubaraku miałby się nie udać rząd zgody narodowej, skoro w Iraku taki rząd, obejmujący wszystkich – od komunistów po islamistów (a na dodatek Kurdów, szyitów i sunitów), dziś funkcjonuje, choć jego sformowanie potrwało ładnych kilka miesięcy od wyborów (i tak krócej, niż trwa zmontowanie koalicji w Belgii)? 

***
Atmosferę święta, pikniku, katharsis, którą widziałem sześć temu na majdanie kijowskim widzę teraz na zdjęciach z majdanu kairskiego. Choć góruje nad nim podarowana przez Związek Radziecki – wtedy kiedy Warszawie Pałac Kultury – Mogamma, to miejmy nadzieję, że nie stanie się ona totalitarnym memento dla egipskiej rewolucji.

Już raz po bliskim nam 1989 roku fala arabskiej demokratyzacji skończyła się bezowocnie. Najbardziej znane jest oczywiście anulowanie wygranych przez islamistów algierskich wyborów samorządowych w 1990 roku, co rozpoczęło spiralę wojny domowej. Jednak ciekawsze z dzisiejszej perspektywy były wydarzenia w Tunezji, kiedy to tamtejszy ruch islamistyczny an-Nahda (Odrodzenie) dostał w wyborach – nawet wedle wątpliwych danych oficjalnych – kilkanaście procent głosów.

Przywódcę an-Nahda Rachida Ghanouchi poznałem po raz pierwszy czytając „Liberal Islam: a source book” [Liberalny Islam. Teksty źródłowe; red. Charles Kurzman], który to zbiór powinien przeczytać każdy, kto się chce wypowiadać o Islamie, islamistach i demokracji. Napisany w 1993 roku „Udział w nie-islamskim rządzie” Ghanouchi kończy proroczo: „ukaranie islamistycznych zwycięzców tunezyjskich i algierskich wyborów […] jest rozstrzygającym dowodem na to, iż setno problemu w świecie muzułmańskim leży w hegemoni despotyzmu. Naszym głównym zadaniem jest teraz zwalczanie despotyzmu na rzecz prawdziwej demokratycznej transformacji”. Rachid Ghanouchi po ponad dwudziestu latach wygnania wrócił 30 stycznia do Tunezji.

A więc ta fala rewolucji demokratycznych zaczęła się w Tunezji. Tunezja leży trochę na uboczu świata arabskiego, Egipt to jego centrum. Jak tu reżim upadnie, to naprawdę mocna fala pójdzie, do Jordanii, Jemenu, Algierii, Maroka, Syrii, może nawet, inszallah, Arabii Saudyjskiej … ale, ale …

Ale, czy naprawdę zaczęło się w Tunezji? W 2005 roku na rzeczywiście odległych rubieżach świata arabskiego, w kraju na które nikt, nawet sami Arabowie, nigdy nie zwraca uwagi, w Mauretanii, został przez wojsko obalony dyktator Ould Taya. Wojskowi nie przejęli jednak władzy, tylko zorganizowali wolne wybory, w których w 2007 roku wyłoniono nowego prezydenta. Nazwiska nie przytaczam, gdyż zamach stanu rok później zakończył krótki – jak na razie – żywot mauretańskiej demokracji. 

***
My jednak – żyjąc w wolnym i demokratycznym świecie – nie powinniśmy dziś zastanawiać się, jakie szanse ma demokracja na Bliskim Wschodzie i ile jej można dawkować Arabom, ale winniśmy poprzeć tych ludzi na kairskim Majdanie, którzy demokracji i samostanowienia się domagają, tak jak nasze, polskie, dążenia niegdyś (choć nie wszyscy, choć nie kanclerz Schmidt) popierano. Inaczej znajdziemy się w jednym obozie z tymi, którzy sześć lat temu sprzeciwili się prawu Ukraińców do samostanowienia – z Putinem, Łukaszenką i plejadą środkowoazjatyckich dyktatorów.

***
  


PS. Amerykańska pomoc dla Egiptu. Od dziesięciu lat nożyce między pomocą wojskową a rozwojową się rozwierają. Ta pierwsza pozostaje bez zmian, ta druga zmniejszyła się trzykrotnie. Szkoda, że nie na odwrót. Źródło Egypt unrest: Military at heart of Egyptian state