środa, 5 października 2011

mój kłopot z sufizmem

Sufizm, sufizm – temat wielki, ja malutki.

Należę do tych osób, dla których mistyka muzułmańska ma nieodparty urok. Wśród różnych dróg zbliżenia do Boga – refleksji intelektualnej, czy to filozoficznej (felsefe), czy teologicznej (ilm ul-kalam), rozważań prawniczych (usul ul-fiqh, lub też ogólniej szariat), sztuki w ogólności, a literatury i filmu w szczególności (zresztą często pokrewnych sufizmowi) – mistyka, irfan, ma dla mnie znaczenie niebagatelne. Oczywiście tych, co najmniej równie uprawnionych, dróg zbliżenia do Boga można też szukać w mniej umysłowej, a bardziej praktycznej sferze, do której należą nie tylko modlitwa, czy recytacja Koranu, nie tylko podróż (od pielgrzymki po wędrówkę Ibn Batuty), nie tylko post, czy dzielenie posiłku, ale też takie zdałoby się prozaiczne sprawy, jak życie rodzinne, podtrzymanie przyjaźni, udział w sprawach społecznych, które także bywają zaliczane do aktów kultu, ibadat. No, ale starczy, bo zaczyna to brzmieć jak deklaracja jakiejś bogoojczyźnianej formacji.

Wracając więc do mistyki – pamiętam, nim jeszcze przyjąłem Islam, chwilę zatrzymania, kiedy słuchałem qawwali Nusrat Fateh Ali Khana ze skrzeczących kaset pokupowanych gdzieś na pakistańskich bazarach, czy poprzegrywanych domowym sposobem w erze przed mp3. Wracam jeszcze do nich, nie tyle by posłuchać Nusrata, ale by podjąć bezowocną próbę powrotu do przeszłej chwili zatrzymania, dotknięcia, tak zazwyczaj obcej mojemu wewnętrznemu ja.

Taka mistyka – czy to słuchanie qawwali, czy to niewprawne próby lektury perskiej poezji podczas moich studiów iranistycznych, czy niedawne zauroczenie wzbierającą falą „duchowości” w kinie tureckim (choćby ostatnio „Miód” Semiha Kaplanoğlu) – to jednak zainteresowanie tylko jedynym aspektem sufizmu. Bo sufizm, to nie tylko uwznioślona i uduchowiona mistyka, ale też, a może i przede wszystkim pewna praktyka, gdzie – w ramach potwierdzonej przysięgą (bajat) relacji uczeń (murid) - mistrz (murszid, szejch, pir, który sięga poprzez łańcuch swych mistrzów, silsila, aż do Proroka) – adept przyswaja konkretną technikę wspominania Boga (zikr), by dokonać z Nim zbliżenia.

I tu zaczyna się mój kłopot z sufizmem. Nie, nie to żebym uważał, iż takie zbliżenie jest niemożliwe, że jest tu jakiś humbug, oszustwo, absolutnie nie to. Oczywiście nie, iżbym miał pewność, że praktyka ta prowadzi do takiego właśnie zbliżenia (jeślibym miał tę pewność zaraz bym sobie jakiegoś mistrza obrał). Zresztą nie mnie to oceniać. Na pewno podążanie tą drogą jawi mi się jako równie uprawnione, jak obranie wielu innych wyliczonych na początku dróg zbliżenia z Bogiem, do których dorzucić można dobroczynność, wiedzę (nie tyle samą naukę, bo ta z wiarą wspólnego nic nie ma, ale uprawianie nauki, jako poznawanie świata) – słowem wszystko, co wykracza poza oczywistość modlitwy-postu-obowiązkowej jałmużny.

Tym bardziej – odkąd przeczytałem „Contemplative Disciplines in Sufism” Mir Valiuddina – zdecydowanie nie potrafię się zgodzić z zarzucaniem sufizmowi sprzeczności z muzułmańskim kanonem, czy z przypisywaniem mu sekciarstwa. Polecam tę książkę wszystkim powątpiewającym w to, że praktyki sufickie mają zakorzenienie w Koranie i hadisach (polecam już od jakiegoś czasu, ale nic mi na razie nie wiadomo, by ktoś z tych napotkanych przeze mnie oponentów sufizmu potem przeczytał to dzieło).

Starczy powiedzieć, że Hasan Basri, jeden z pierwszych mistyków, żył wiele dekad wcześniej niż twórcy czterech szkół prawa muzułmańskiego i znał osobiście więcej towarzyszy Proroka, niż niejeden wymieniany w isnadach hadisów sahih Buchariego, czy Muslima. Lub można też ograniczyć się do zacytowania formuły wyczytanej przeze mnie bodaj w „Ideach i wartościach Islamu” Seyyed Hoseina Nasra (ale chyba nie obmyślonej przez Nasra), że szariat to skorupka orzecha, tariqa (bractwo, ścieżka suficka), to jego miąższ, a dopiero esencja orzecha to haqiqa (Prawda), która jednak bez tych dwóch poprzednich nie ma szansy przetrwać. Ta książka też zresztą jest godna polecenia i to nie tylko anty-sufickim sceptykom, ale każdemu, kto szuka dobrego wprowadzenia do islamu w języku polskim.

Oczywiście nie tylko z opowieści znam też innych sufich. Przypominają mi się różne niezrozumiałe ceremonie, które widziałem w czasie jednego z największych festiwali sufickich, urus, rocznicy urodzin Gharib Nawaz (wspomagającego odtrąconych) Sultan-e Hind (władcy Indii) Hodża (nauczyciela) Moinuddin Cziszti w indyjskim Ajmerze. Wśród palenia świeczek, rozdawania wizytówek pełnych wszelakiej sufickiej tytulatury przez mistrzów pragnących pozyskać datki, całowania stóp, najbardziej wstrząsające było żucie przez ucznia betelu wyjętego na chwilę z ust mistrza. Choć obmywanie grobu wodą różaną ma jakiś tajemniczy urok.

Nie to, żebym oceniał, każdy może czcić Boga po swojemu. Ale sprowadzenie islamu do kultu świętych, czy też ich grobów, nawet bardzo kolorowego, ma dla mnie mniejszy urok niż mistyka intelektualna.

Dodam, iż nie tylko z opowieści znam też sufich bardziej przestrzegających obowiązków szariatu, niż spodziewałby się tego niejeden ich krytyk.

***

Tak więc to nie domniemane oddalenie od kanonu kłopocze mnie w sufizmie, ale jego ekskluzywizm, kłócący się z bliskim mi egalitaryzmem. Bo mam poczucie, może fałszywe, niech ktoś mi więc wytłumaczy jeśli się mylę, że aspektem sufizmu jest przyjęcie, iż pewna grupka jest jakoś lepsza od innych, że jest tu wraz z domniemanym zbliżeniem się do Boga jekieś wywyższenie się nad zwykłych maluczkich modlących się, poszczących muzułmanów. I muszę przyznać, że ten rys, to poczucie wyższości, czasem wręcz wybrania, bycia lepszym, spotykane u niektórych sufich wywołuje u mnie antyelitarny odruch: w czym niby ci sufi są lepsi od przeciętnego muzułmanina i dlaczego tak się z tym obnoszą?

Bóg jest Światłem nieba i ziemi;
On oświeca jak lampa we szkle gorejąca, której światło podobnem jest do gwiazdy.
Jego światło pochodzi od błogosławionego oliwnego drzewa,
od drzewa które nie rośnie, ani na wschodzie, ani na zachodzie,
którego oliwa za najmniejszem przybliżeniem ognia, zapala się
i wydaje płomień odradzający się wiecznie,
tem światłem prowadzi On tych, którzy mu się podobają.
On podaje ludziom powieści aby ich nauczyć;
mądrość Jego jest nieskończona.
(Werset Światła, tłum. Jan Murza Tarak Buczacki)


Wywyższenie to widać w planie intelektualnym – takie stopniowanie wiernych, dzielenie ich na grupy gorsze oraz lepsze w wierze, właśnie dzięki udziałowi w praktykach sufickich, częste jest choćby w sufickiej interpretacji Koranu. Tak na przykład interpretowany jest Werset Światła (sura „Światło”, wers 35), czy podział na towarzyszy lewicy i towarzyszy prawicy (sura „Wydarzenie”). Na przedstawienie takiej interpretacji w sposób najbardziej zwarty trafiłem w trzeciej książce, którą chciałbym tu polecić – najlepszej współczesnej sirze, biografii Proroka, „Muhammad: his life based on the earliest sources” [„Mahomet: życie opowiedziane wedle najwcześniejszych źródeł”] napisanej przez Martina Lingsa (Abu Bakr Siraj Ad-Din), która nie tylko przedstawia przebieg życia Proroka, ale też pokazuje, co jego biografia znaczy dla nas, w tym między innymi właśnie to, że z życia Proroka bezpośrednio wynika mistycyzm. Interpretacją zaś samego Wersetu Światła – jako, upraszczając, podziału na tych bliżej i dalej od Boga – jest wydana także po polsku „Nisza świateł” Al-Ghazalego, tafsir, komentarz, do raptem jednego, ale przecież istotnego, wersetu Koranu (co prawda ja tej lektury nie odebrałem w ten sposób, ale jako wykład pewnej teorii epistemologicznej, może jednak o tym kiedy indziej). Oczywiście, nie to, iżbym śmiał podważać takie nieco neoplatońskie interpretacje, ale – muszę przyznać – wzbudzają one ten mój antyelitarny odruch.

Wywyższenie sufickie widać też w planie bardziej praktycznym – w stosunku osób pozostających w kręgu mistycyzmu islamskiego do innych muzułmanów, kiedy to odmienne rozumienie wiary bywa traktowane pobłażliwie, a własne poglądy prezentowanie w formie bliskiej pouczania. Przykład najprostszy, podaję go, bo obecny jest na niektórych polskich forach muzułmańskich: sufickie krytyki salafizmu, sprowadzające salafitów do jakichś intelektualnych troglodytów (co jest zresztą poniekąd zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że salafici krtykują sufizm nie przebierając ani w słowach, ani w argumentach; no dobrze, niektórzy salafici, rzeczywiście trochę intelektualnego troglodytyzmu przejawiają…). Ale wywyższanie widać także w stosunku do własnych mistrzów, których opinie bywają uznawanie za nieomylne w sprawach zgoła codziennych, wydawałoby się, że pozostających poza kompetencjami specjalistów od spraw wiary i ducha, takich jak np. wybór zawodu, miejsca zamieszkania, czy małżonka.

Poza tym, że postawa takiego wynoszenia się wywołuje u mnie wspomniany egalitarny odruch, to także wzbudza zaskoczenie: jak to, skoro tak się zbliżyli do Boga i tak oddalili od spraw ziemskich (to drugie zazwyczaj bywa w doktrynie i praktyce sufickiej warunkiem tego pierwszego), to skąd ta przyziemna przywara pouczania innych i nieumiejętność powstrzymania się od okazywania, iż jest się lepszym, „ponad”, innymi?

A więc: mistyka - tak, ekskluzywizm – nie.

Ale może ja po prostu niedostatecznie sufizm rozumiejąc nadinterpretowuję pewne zachowania? Jeśli tak to niechże mi ktoś to lepiej objaśni…

***

A może sufizm to ścieżka, do której i ja kiedyś, inszallah, dorosnę? Gdy w pełni wespnę się na pierwszy stopień bogobojności, praktykę przepisaną szariatem, to stanę się gotów do dalszej drogi?

***














Tymczasem tym naprawdę zainteresowanym sufizmem polecam powyższą niedawno wydaną pozycję. Nie tylko dlatego, że zarazem przystępnie, i do tego w sposób zgodny z suficką tradycją – w formie pytań (do mistrza) i odpowiedzi – tłumaczy, co to islam oraz sufizm i jak się je praktykuje, ale przede wszystkim dlatego, że daje dostęp do żywej i obecnej w Polsce ścieżki sufickiej poprzez swojego wydawcę – Szkołę Nauk Sufich, oraz szejcha Hamida, syna autora książki, który prowadzi grupę uczniów także z Polski.

Linki:
Szkoła Nauk Sufich
Koncert Nusrat Fateh Ali Khana


***

A w piątek zaczyna się kolejny Warszawski Festiwal Filmowy.