sobota, 7 listopada 2015
Czy muzułmanom w Europie grozi Zagłada?
"Igranie z Holokaustem" - polemika z tekstem Piotra Nowaka "Czy zgotujemy imigrantom Holokaust" (dostępne w "Rzeczpospolitej").
poniedziałek, 5 października 2015
Islam bez uprzedzeń
Cykl "Islam bez uprzedzeń" autorstwa Katarzyny Górak-Sosnowskiej i mojej (przy współpracy Hanny Gospodarczyk), czyli jakby "cała prawda za mitami o islamie".
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-cz-1/
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-czesc-2-szariat/
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-cz-3-homoseksualizmwieprzowina/
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-czesc-4-nekrofiliachrzescijanstwo/
http://mediumpubliczne.pl/2015/10/islam-bez-uprzedzen-czesc-5-apostazjazoofilia/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-6-niewolnictwoterroryzm/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-7-dzihadfatwa/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-8-dekapitacjademokracja/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-9-kamienowanieseks/
Cykl ukazał się następnie w "Magazynie Kontynenty"
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-cz-1/
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-czesc-2-szariat/
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-cz-3-homoseksualizmwieprzowina/
http://mediumpubliczne.pl/2015/09/islam-bez-uprzedzen-czesc-4-nekrofiliachrzescijanstwo/
http://mediumpubliczne.pl/2015/10/islam-bez-uprzedzen-czesc-5-apostazjazoofilia/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-6-niewolnictwoterroryzm/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-7-dzihadfatwa/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-8-dekapitacjademokracja/
http://mediumpubliczne.pl/2015/11/islam-bez-uprzedzen-czesc-9-kamienowanieseks/
Cykl ukazał się następnie w "Magazynie Kontynenty"
niedziela, 13 września 2015
W Szwecji, czyli wszędzie
Pierwsi
przyjechali Finowie. W latach 50., do pracy w fabryce Volvo, dziś
wykupionego przez inwestorów chińskich, oraz w zakładach
tekstylnych, w większości już nieistniejących (produkcja
przeniosła się do Azji, budynki zmieniono w supermarkety, biura i
muzeum przemysłu włókienniczego). Ale Finowie zostali, teraz jest
to już drugie, trzecie pokolenie, a najbardziej widocznym przejawem
życia diaspory są spotkania dla emerytów przy wyrobie tradycyjnego
rękodzieła. Spotkać można niekiedy staruszków, którzy po
szwedzku nadal niezbyt, tyle co: - Przyjechałem, poszedłem do pracy
w fińskiej brygadzie i tak się już bez szwedzkiego funkcjonować
nauczyłem.
Irańczyków,
z wpływowej w Szwecji imigracji (m.in. sześciu posłów do
parlamentu), która przybyła po rewolucji islamskiej, nie ma zbyt
wielu. Ale szefową gminy jest właśnie Iranka.
Potem
– już w latach 90. – zaczęła przyjeżdżać „Jugosławia”.
Nauczycielka mojej młodszej córki, Bośniaczka, opowiada: –
Doskonale rozumiem, że córka czuję się onieśmielona. Sama
pamiętam jak trafiłam w Szwecji do szkoły mając sześć lat i z
początku zupełnie nic nie rozumiałam.
W
trakcie ówczesnego kryzysu humanitarnego też była w Szwecji fala
obaw, lęku przed przybyszami, które nałożyły się na
nienajlepszą sytuację gospodarczą. Ówczesna partia
antyimigrancka, Nowa Demokracja, zdobyła blisko 7 proc. głosów i
25 parlamentarzystów. Teraz z tamtych lęków przed przybyszami z
Bałkanów pozostało niewiele (choć zastąpiły je nowe), a piłkarz
Zlatan Ibrahimović stał się jedną z twarzy współczesnej
Szwecji.
Nowsza
imigracja to Arabowie - z Libanu, Iraku, muzułmanie, chrześcijanie
(z silnej w Szwecji społeczności Asyryjczyków); część ma drobne
biznesy: kawiarnię, myjnię, budkę z kebabem, warsztat samochodowy,
zakład manicure; a także Somalijczycy, jak moja koleżanka z zajęć
szwedzkiego, która uzupełnia maturę w liceum wieczorowym.
Najświeżsi
przybysze z Erytrei i Syrii, dwóch krajów najbardziej dotkniętych
obecnym kryzysem uchodźstwa. Moja starsza córka opowiada o
koleżance, która podczas wojny straciła ojca; koledze, który
dostał się do Europy łódką przez Morze Śródziemne; innym,
który – co zrobiło na niej szczególne wrażenie – mimo swoich
dziesięciu lat w życiu tylko przez miesiąc chodził do szkoły,
wszystko co umiał czytać nauczyła go mama. Lekcja historii
współczesnej, którą można pobrać na zajęciach ze szwedzkiego
dla imigranckich dzieci.
***
„Moja”
szwedzka gmina, położona 50 kilometrów na południowy wschód od
drugiego miasta kraju, Göteborga (założonego przy udziale Szkotów,
Niemców i Holendrów), to raczej przeciętna szwedzkiej prowincji.
Nie jest kurortem jak nieodległy nadmorski Varberg, znany z potężnej
twierdzy oraz inspirowanej francuskim impresjonizmem szkoły
malarskiej, czy ośrodkiem narciarskim jak niedalekie Ulricehamn.
Odsetek mieszkańców o cudzoziemskim backgroundzie
(urodzonych za granicą lub mających oboje takich rodziców) to 14
proc., nieco poniżej szwedzkiej średniej wynoszącej 21 proc.
ciągniętej w górę przez większe ośrodki – w najbliższym
dużym mieście, Borås, jest to 27 proc., w Göteborgu 32 proc.
Jednym
z większym zaskoczeń po przyjedzie była właśnie liczba
cudzoziemców w tak małym w końcu miasteczku. Z czasem dowiedziałem
się, że to m. in. na skutek zbyt małej podaży mieszkań w dużych
miastach, ale też polityki kierowania uchodźców do gmin w całym
kraju.
Ludzie
żyją z rolnictwa; pracy w specjalistycznych zakładach tekstylnych
(taka sprofilowana produkcja – odzież ochronna, agrowłókniny –
zdaje się radzić sobie całkiem dobrze, w odróżnieniu od masowej
produkcji odzieżowej); dojeżdżają do Göteborga; pracują w
usługach publicznych (gmina wraz z przedsiębiorstwami miejskimi
jest największym pracodawcą, jak to często ma też miejsce i w
Polsce).
Na
moim osiedlu domków komunalnych, raczej skromniejszych, za
najbliższych sąsiadów mam Turka z Bułgarii z żoną i córeczką,
samotną matkę sprawująca częściową opiekę nad dwójką dzieci,
rodzinę Kurdów, grupę punkowców i samotnego zdystansowanego w
kontaktach społecznych Szweda w trudnym do określenia wieku
średnim, nierzadkie tutaj zjawisko. Typowa mieszanka w mniej
zamożnych dzielnicach.
W
gminie mieszkają też Tajowie (mamy co najmniej dwie tajskie
restauracje; ja sam nauczyłem się gotować tajskie jedzenie
korzystając z oferty produktów orientalnych w miejscowym
supermarkecie; są też polskie przetwory – pasztety, paprykarze,
mielonki) – „import” żony z Tajlandii to dość częste
zjawisko w Szwecji; imigranci z Ameryki Południowej, jak kolejni moi
koledzy i koleżanki z zajęć (to język szwedzki dla drugiej klasy
liceum wieczorowego, w wariancie dla osób urodzonych poza Szwecją;
część uczęszczających chce uzupełnić wykształcenie średnie,
inni – jak ja – poprawić znajomość szwedzkiego); Albańczycy
z Macedonii, Kosowa, Albanii, jak dwie opiekunki w przedszkolu, do
którego chodzi mój syn (niektórzy przyjechali ubiegać się o
status uchodźcy motywując to np. zemstą rodową panującą w ich
ojczystym kraju; jednak azyl przybyszom z tych krajów,
niedotkniętych ostatnio poważnymi trudnościami, przyznawany jest
tylko w wyjątkowych wypadkach).
***
Są
też Polacy, w znacznej części to imigracja świeża, po-unijna.
Częsty jest model – ona pracuje w sektorze sprzątającym, on
budowlanym. Ze szwedzkim często nie bardzo, nawet w ogłoszeniach o
pracę w tych dwóch branżach zdarza się adnotacja „znajomość
polskiego będzie atutem”. Przyjechali, znaleźli zajęcie,
poprawili swój angielski i nauczyli się w ten sposób
funkcjonować, często jedną nogą tu, jedną w kraju. Ale w „mojej”
gminie jest też kilka polskich nauczycielek i są polscy lekarze.
Polacy to w ogóle trzecia największa grupa przybyszów w Szwecji,
po Finach i Irakijczykach, choć akurat w „mojej” gminie jest ich
mniej niż w innych częściach Szwecji (najbliższy Polski sklep
jest w Borås, tam też msza po polsku).
Niektórym z nich – i to niekoniecznie tym najlepiej
„zintegrowanym” – zdarzają się dużo mocniej ksenofobiczne
wypowiedzi pod adresem innych imigrantów, niż nawet co bardziej
niechętnie nastawionym do obcych „rodowitym” Szwedom.
Obecności
rodaków w szwedzkim życiu publicznym, karier w mediach, polityce,
oddziaływania społecznego jest jednak niewiele (za wyjątkiem
uchodźców – dziś warto
podkreślić to słowo – z Marca 68 roku). O, na przykład w
radio słyszałem audycje po persku, angielsku, lapońsku, fińsku,
kurdyjsku, arabsku oraz romsku. Po polsku jedynie wtrącone
pojedyncze słowa w programie romskim, kiedy pochodząca z Polski
rozmówczyni posługiwała się pewną ilością zapożyczeń
językowych.
Są
też inni „imigranci unijni”, jak ich określają w Szwecji. Na
przykład lekarze z południa Europy uciekający przed kryzysem w
swoich krajach i zapełniający zdumiewające swą skalą braki
kadrowe w szwedzkiej służbie zdrowia. Ci których poznałem –
znajomi mojej żony – nie odnajdują się w Szwecji najlepiej,
narzekają na pogodę, brak fiesty i życia nocnego, postrzegane
przez siebie „zamknięcie” Szwedów.
Prawdę
mówiąc – jak patrzę wśród poznanych przez siebie osób – to
najbardziej wobec Szwecji krytyczni są właśnie przyjezdni z innych
krajów Europy Zachodniej, a nie przybysze z krajów
pozaeuropejskich, czy z Europy Wschodniej... Ci spoza Europy mówią,
że Szwecję cenią za edukację dla dzieci (Afganka), wolności
obywatelskie (Kurd), rynek pracy dla kobiet (Somalijka; równość
płci na rynku pracy, to jeden ze szwedzkich principiów, choć jak
pokazują statystyki z jego wdrożeniem w życie niekiedy są
kłopoty).
Zachodni
ekspaci to też kilku spotkanych Anglików, którzy sprowadzili się
tu znalazłszy w Szwecji partnera.
Z przybyszami z krajów poza-unijnych łączy ich trudność w
odnalezieniu się na szwedzkim rynku pracy. Mimo że tym pierwszym
jest znacznie łatwiej – choćby prawo pracy mają automatycznie.
Są
też Romowie z Rumunii, jak ci proszący o datki pod supermarketami w
moim miasteczku. To właśnie żebracy (mimo iż przybyli z Unii i są
chrześcijanami) wywołali w ostatnich miesiącach niechętna reakcję
części szwedzkiej opinii publicznej, a ich obecność często jest
podawana jako motyw popierania Szwedzkich Demokratów, nowej partii
antyimigranckiej. I w naszej gminnej gazecie ukazało się też kilka
listów o takiej treści. Ale kilka dni temu widziałem nauczycielkę
ze szkoły rozmawiającą z jedną z Romek i starającą się w
najprostszych słowach dowiedzieć jak można by je w bardziej trwały
sposób pomóc.
No
i jeszcze wśród tych wszystkich imigrantów jest moja rodzina. Ni
to ekspaci z bogatej Europy, ni to przybysze z biedniejszych regionów
świata. Ni to kulturowi krewniacy z Europy Północnej, ni to
zastanawiający odmieńcy gdzieś ze Wschodu. Ni to sami będący
częścią procesu migracji, ni to przypadkowi jego świadkowie
przyglądający się mu z dystansu.
***
Wszyscy
my imigranci mijamy się, wraz ze szwedzkimi emerytami, w Willysie
lub Lidlu, dwóch tańszych supermarketach. W droższych ICA i Coop
Konsumie dominuje raczej szwedzka „klasa średnia”, nie z osiedli
komunalnych, a z „lepszych” dzielnic domów jednorodzinnych.
Wszystkim
naszym dzieciom szkoła oferuje dodatkowe lekcje języka ojczystego:
arabskiego, albańskiego, „bośniacko-chorwacko-serbskiego”,
angielskiego, fińskiego, francuskiego, holenderskiego, perskiego,
polskiego (niestety w tym roku nie zebrała się w gminie wymagana
grupa pięciu dzieci), somalijskiego, hiszpańskiego, tajskiego,
tigrinja (używanego w Erytrei i Etiopii) oraz niemieckiego (Niemców
dosyć często mijam w sklepie – nie udało mi się jeszcze
ustalić, co ich w mojej okolice sprowadziło, choć
oczywiście związki Szwecji z Niemcami są silne i wielowiekowe).
Szkoła informuje też, że – obok na przykład wegetariańskiej
oraz modnej bez-laktozowej – oferuje także dietę bez wieprzowiny,
ale już nie ściśle halal (takie mięso i wędliny są jednak do
kupienia w „naszym” supermarkecie).
Nie
znaczy to, że obraz jest sielankowy. W sąsiedniej gminie jest
malutki meczecik, w zasadzie sala modlitw – podrzucono pod nią
jakiś czas temu głowę wieprza (tu kazania są tylko po arabsku, w
większych meczetach w Göteborgu i Borås, także w prostym,
imigranckim, szwedzkim, tak iż każdy, kto – jak ja – świeżo
przyjechał do Szwecji, może je zrozumieć). Kiedy zaś u nas
przymierzano się do otwarcia ośrodka dla uchodźców miały miejsce
protesty, w formie anonimów zapowiadających powstanie na sąsiedniej
działce fermy świń; wsparli je niektórzy lokalni politycy – ale
mocno były też głosy sprzeciwu. Ośrodka na razie nie otwarto,
gdyż urząd do spraw migracji stwierdził, iż nie wymogi
anty-pożarowe nie są spełnione w wystarczającym stopniu.
Widuję
też niekiedy nalepki, ulotki Szwedzkich Demokratów głoszące a to
że „szwedzka praca dla szwedów”, a to iż „szwedzka rodzina
musi być duża” (pod zdjęciem grupy blondynów). Kilka razy
wytrąbili mnie na ulicy, a raz przy tym pokazali gest środkowego
palca – zastanawiam się, czy miałoby to miejsce, gdybym nie
jeździł na polskich numerach?
***
Pewnego
wieczoru w uchodzącym za „gorszy” rejonie (i zamieszkałym
pewnie przez więcej imigrantów niż moje osiedle) widziałem
również, jak młody człowiek o ciemniejszej karnacji wymieniał
pakunek za pakunek z pasażerem samochodu, który następnie
pospiesznie odjechał, jakby może finalizowano zakup porcji
narkotyków (czasem czuć w tej okolicy zapach marihuany). Przez to
osiedle biegamy z żoną kilka razy w tygodniu, często wieczorem,
nigdy jednak nas nic nieprzyjemnego nie spotkało.
Odwiedzaliśmy też znajomych w
Malmö (on prowadzi firmę budowlaną, ona domowe mini-przedszkole).
Z uśmiechem opowiadali, że mieszkają w dzielnicy uchodzącej za
drugą – no, może nawet trzecią – najgorszą w całym mieście.
Za tą najgorszą uchodzi Rosengård (często pokazywany w telewizji
jako ilustracja „kłopotów z imigracją”), tam też się
przejechaliśmy.
Oba
te osiedla to blokowiska jakich wiele w Polsce, może nawet ciut
lepiej utrzymane. Zbudowane zostały w latach 70., w ramach programu
„Miliona Mieszkań” dla szwedzkich wtedy jeszcze pracowników
przemysłu. – W Rosengård nie ma już „etnicznych Szwedów”, u
nas jest może z 5 proc. – opowiadał znajomy. Jak przeglądaliśmy
listę lokatorów na jego klatce, to się wręcz zdziwił, że
występuje na niej jedno szwedzkie nazwisko. Spytany zaś o sąsiada,
staruszka, który nie wydał mi się imigrantem odpowiedział: –
On? To Fin. Bardzo sympatyczny.
W
trakcie naszej wizyty okazało się, iż znajomemu okradziono garaż.
Ta kradzież i historia z domniemanym handlem narkotykami, to jedyne
dwa mające przez osiem miesięcy miejsce w moim bliższym lub
dalszym otoczeniu zdarzenia, które ktoś niechętny wobec obcych
mógłby wpisywać antyimigracyjną narrację. Oczywiście w tym
okresie w „mojej” gminie zdarzyły się też inne przestępstwa
opisywane przez lokalną prasę (rabunek domu połączony ze czasowym
uwięzieniem zamieszkującej go pary staruszków; brutalne pobicie
narzeczonej – z poważniejszych, jakie zapamiętałem), których w
anty-imigrancką narrację nijak nie dałoby się wpasować.
***
Niedawno
opublikowano raport pokazujący, iż Szwecja w ciągu ostatnich dekad
zyskała dzięki imigracji 400 miliardów złotych (to w
przeliczeniu na mieszkańca cztery razy więcej niż Polska dostała
z Unii), i że bez nich miałaby nie 10, a 7,5 miliona mieszkańców.
Choćby w zeszłym roku uzyskało w Szwecji prawo pobytu 120 tys.
ludzi (a opuściło ją 50 tys.), spośród których 30 proc. to byli
azylanci (w kraju o liczbie ludności Polski oznaczałoby to
przyjęcie około 130 tys. azylantów).
Pojawia
się jednak nowa – jak w początku lat 90. – fala nastrojów
anty-imigranckich, która wyraża się we wzrastającym poparciu dla
Szwedzkich Demokratów (w wyborach jesienią zeszłego roku uzyskali
13 proc., obecnie ich notowania sięgają ponad 20 proc.). W
tłumaczeniu przyczyn tego rzadkiego w Szwecji przesunięcia sympatii
tutejsi komentatorzy nie okazują się wiele mądrzejsi od tych w
innych państwach Europy, próbujących wyjaśniać podobne zjawiska
u siebie w krajach.
Pojawiają
się więc teorie, takie jak zużycie tradycyjnej prawicy (zmęczonej
ośmioma latami rządów), lub jej – a także części gazet
konserwatywnych – flirt z nastrojami antyimigracyjnymi; brak
świeżych pomysłów lewicy, która wróciła do władzy jesienią,
ale które nie ma mieć nic nowego do zaproponowania poza nostalgią
za minionymi latami państwa dobrobytu; lęki wynikłe z sytuacji na
rynku pracy; zbyt długie kolejki do lekarzy, czy domów spokojnej
starości, na który to problem nikt dobrej odpowiedzi nie ma, więc
wzięcie mają zdobywać pomysły przekierowania tam środków
„wydawanych” ponoć na imigrantów (choć te dwie branże w dużym
stopniu zależą właśnie od pracy imigrantów); lub po prostu
niechęć do zmian i tęsknota za starymi dobrymi czasami, kiedy
wszystko – i wszyscy wokoło – było znane i oswojone. Trudno też
powiedzieć czy fala empatii i dobroczynności, która pojawiła się
w ostatnich dniach, po opublikowaniu fotografii Alana Kurdi'ego,
także w Szwecji, trwalej wpłynie na nastroje społeczne.
My
w zeszły weekend wybraliśmy się tym razem nie do symbolu
imigracji, Malmö, a do Växjö w Smalandi, jednego z najbardziej
„typowo” szwedzkich regionów. Obok tradycyjnych hut szkła można
tam zwiedzić „Dom Emigrantów” opowiadający o historii
szwedzkich wyjazdów do USA. Tak jak dziś Szwecja jest krajem
przyjmującym w Europie jeden z największych odsetków imigrantów,
tak w XIX wieku była krajem o jednej z największej emigracji – w
ciągu 80 lat opuściło ją (a liczyła dwa razy mniej mieszkańców
niż dziś) 1,5 miliona ludzi.
Nie
zawsze spotykali się w USA z dobrym przyjęciem. Powstały
określenia jak „tępy Szwed” (bo nie da się z nim dogadać),
narzekano, iż przybysze mieli śmierdzieć śledziami. Dziś
szwedzka prasa przypomina, co pisały wtedy o Szwedach niektóre
amerykańskie gazety: „Jesteśmy zalani, omal zatopieni przez
olbrzymią falę europejskiej hołoty. Przyjezdni to żebracy,
kryminaliści, biedacy i inny niepożądany element pochodzący z
obcej cywilizacji. Nasz kraj to nie jest zakład filantropijny dla
moralnie najbardziej upadłych ludzi. Im szybciej zamkniemy drzwi tym
lepiej.”
Dopiero
przyjazd kolejnej fali imigrantów, na których przeniosła się
niechęć, przyczynił się do tego, iż zmieniła się opinia
Amerykanów o Szwedach i sprawiła, że zostali oni zaakceptowani na
równi z innymi Anglosasami. Tymi przybyszami, którzy zastąpili w
roli „obcego” Szwedów, byli Polacy.
Opublikowany na:http://wyborcza.pl/magazyn/1,148049,18851438,vegan-lactose-free-halal-szwedzki-tygiel.html
http://wyborcza.pl/1,75968,18730768,szwecja-tez-kiedys-przezyla-fale-leku-przed-przybyszami-dzis.html. Tu z niewielkimi uzupełnieniami.
czwartek, 9 lipca 2015
Islam, Europa… gdzie ta sprzeczność?
Do Boga należy
Wschód i Zachód!
I gdziekolwiek
się obrócicie,
tam jest oblicze
Boga!
Koran,
2:115
Często staję wobec pytania zdawanego
mi mniej lub bardziej wprost: jak mogę pogodzić bycie
Europejczykiem i bycie muzułmaninem? Za każdym razem, kiedy próbuję
się jakoś odnieść do tego pytania, uświadamiam sobie, że samo
sformułowanie tej opozycji jest dla mnie fałszywe i nie odpowiada
mojej perspektywie.
Próbuję się wtedy zastanowić, dlaczego właściwie powinienem – zdaniem moich rozmówców – takie napięcie odczuwać? A może to, że go nie odczuwam, wynika z faktu, że jestem konwertytą, muzułmaninem być może niepełnym? I taka aluzja się u tych rozmówców niekiedy pojawia (za to wśród muzułmanów – nigdy). Ale przecież to moje przekonanie o braku sprzeczności między byciem Europejczykiem a byciem muzułmaninem nie jest li tylko jakimś indywidualnym sądem, dziwacznym pomysłem idącym pod prąd opiniom moich współwyznawców.
Przecież znalazło ono już dawno swoje zakorzenienie w poglądach choćby Aliji Izetbegowicia, który w swoim ideowym credo, rozprawie „Islam między Zachodem i Wschodem”, dowodził zbieżności światopoglądu muzułmańskiego z anglosaskimi wartościami liberalnymi i odnajdywał pokrewieństwo z Hobbesem, Lockiem, Smithem, Millem, Spencerem, Russellem, Shawem, Jamesem oraz Rogerem Baconem, uznanym przez niego za protoplastę właściwego tym postaciom sposobu myślenia. A czyje poglądy na temat „islam a Europa” mogą być bardziej emblematyczne niż twórcy państwa tej muzułmańskiej nacji, która żyje najbliżej serca Europy?
Przecież to patron wszelkich XX-wiecznych muzułmańskich modernistów, wielki mufti Egiptu u początków ubiegłego wieku, szejk Muhammad Abduh powiedział: „Pojechałem na Zachód i ujrzałem islam, ale nie muzułmanów; wróciłem na Wschód i zobaczyłem muzułmanów, ale nie islam”. A nie był to człowiek, który by odrzucał dziedzictwo muzułmańskie na rzecz mechanicznego przyjęcia wartości europejskich, tylko głęboko religijny myśliciel, który apelował o powrót do pierwotnych wartości islamu.
Przecież najgłośniejszy chyba (i niekiedy diabolizowany) muzułmański intelektualista europejski Tariq Ramadan poświęcił swą słynną książkę „Być europejskim muzułmaninem” wezwaniu do angażowania się muzułmanów w europejskie społeczeństwo obywatelskie. I ten oskarżany niekiedy o double-talk Ramadan mówił dokładnie to samo na zamkniętym spotkaniu dla polskich muzułmanów, na którym miałem okazję go słuchać wkrótce po przyjęciu przeze mnie islamu. Mógłbym wręcz stworzyć figurę retoryczną, że od tego czasu nic innego nie robię w swoim życiu, jak tylko staram się „być Europejczykiem”, czyli robić to, co przykazał mi wnuk Hasana al-Banny, twórcy Bractwa Muzułmańskiego…
***
Cała historia świata muzułmańskiego od XVIII w. to czas dogłębnej recepcji europejskich wartości, myśli, ideologii, edukacji, stroju, kuchni, techniki, języków, nauki, literatury i w zasadzie wszystkiego poza najbardziej elementarnymi praktykami religijnymi, choć i te uległy w tym okresie głębokim przemianom. Analogiczne procesy zachodziły zresztą w epoce kolonialnej i postkolonialnej także w innych nieeuropejskich regionach świata. Taka recepcja miała miejsce i wcześniej, w pierwszej połowie ubiegłego tysiąclecia, lecz wtedy w odwrotnym kierunku – do Europy. Na takiej bowiem wymianie opierają się relacje między różnymi kulturami, a nie jedynie na rywalizacji, czy też konflikcie.Oczywiście recepcja ta polegała na przyjmowaniu europejskich wzorców tak, jak one w danym momencie wyglądały. I tak w XIX w. na dworze osmańskim w Stambule czy w pałacu kedywa w Kairze damy zakładały krynoliny i gorsety oraz uczyły się grać na fortepianach. Gdy u zarania nowoczesnej Turcji przyjmowano ustawodawstwo rodzinne, definiowano rolę małżonków tak, jak czyniły to ówczesne kodeksy europejskie: rolą męża miało być zapewnienie rodzinie bytu i opieki, zaś żony – zajmowanie się domowym ogniskiem. W tureckim poradniku dobrych manier z lat 50., który swego czasu przeglądałem, zachęcano do całowania dam w rękę i puszczania ich przodem w drzwiach, tak jak to ówcześnie wymagały europejskie zasady dobrych manier. Już zaś dekadę, dwie później pojawiło wpisujące się w przemiany symbolizowane na całym świecie przez rok 1968 pokolenie rewolucjonistek, takich jak choćby Maryam Rajavi przywódczyni irańskich Mudżahedinów Ludowych. A dziś mamy recepcję współczesnego feminizmu we wszelakich jego odmianach. To, co wiążemy z europejskością, nie jest bowiem niezmienne, ale podlega nieustannym przemianom – tak było i przez ostatnie kilkaset lat, tak z pewnością będzie i w przyszłości.
Współcześni europejscy muzułmanie są produktem tego kilkusetletniego procesu recepcji wzorców europejskich. Zasiadają w parlamentach, na przykład w parlamencie brytyjskim jest ich 13 i to nie w żadnej „Partii Szariatu”, tylko od lewa do prawa: od labourzystów, przez liberałów i torysów, po – tak, tak! – Szkocką Partię Narodową; kręcą filmy – wystarczy wspomnieć nagradzanych Fatiha Akina i Rachida Bouchareba; uprawiają sport – każda europejska reprezentacja futbolowa ma jakiegoś „swojego” muzułmanina; piszą książki – spójrzmy na muzułmański wkład w literaturę postkolonialną; komponują muzykę; pracują na uniwersytetach itp., itd. Liczba tych muzułmańskich „historii sukcesu” wzrasta z każdą kolejną dekadą, z każdym kolejnym muzułmańskim pokoleniem osiadłym w Europie.
Patrząc na losy imigrantów muzułmańskich w Europie Zachodniej i imigrantów polskich z ostatnich dekad, można wręcz powiedzieć, że nie byłoby źle, gdyby kolejne pokolenia mieszkańców Europy o polskich korzeniach wydały z siebie tylu tak ciekawych i odnoszących sukcesy w tak zróżnicowanych obszarach Europejczyków. Ale nie tylko takie spojrzenie biograficzne, ale również twarde wyliczenia ekonomiczne pokazują pozytywny wkład imigracji w gospodarkę, szczególnie poprzez korzystny wpływ na rynek pracy.
Dopiero reakcją na ten długotrwały proces europeizacji społeczeństw muzułmańskich była czy to kwietystyczna próba powrotu do po części wyimaginowanej tradycji (ruchy salafickie), czy polityczna radykalizacja religijna (islamizm), której zatrutą odroślą jest dżihadyzm. Warto tu dodać, że dawniejszy terroryzm na Bliskim Wschodzie był świecki, oparty na ideach przyniesionych z Europy, co dotyczy np. ruchów palestyńskich z lat 70. czy ugrupowań z czasów wojny domowej w Libanie.
Momentem symptomatycznym dla tej próby zawrócenia procesu europeizacji, była klęska państw arabskich w wojnie sześciodniowej, kiedy to rozsypał się oparty o zaimportowane wzorce projekt nasserystowski, którym oczarowany był ówczesny Bliski Wschód. W planie ideowym powrót do tradycji rodzimych jest zaś wyrazem wyczerpywania się idei o rodowodzie europejskim – przede wszystkim niezwykle swego czasu w krajach muzułmańskich popularnego marksizmu oraz nacjonalizmu, a ostatnio także i neoliberalizmu. Oczywiście kryzys wielkich idei obiecujących nam wszystkim lepszy świat jest zjawiskiem uniwersalnym i reakcję na niego widzimy w różnych regionach świata, od Indii, czego politycznym przejawem są sukcesy prawicowej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), po Europę, gdzie wzrastają w siłę ruchy tożsamościowe – antyunijne i antyimigranckie.
Ten powrót do islamu tam jednak kończy się sukcesem, gdzie polega nie na zaprzeczeniu inherentnemu już dziedzictwu europejskiemu, ale na wzbogacaniu go o własną tradycję religijną. Tak jak i wcześniejsze próby „europeizacji” społeczeństw muzułmańskich wtedy były uwieńczone powodzeniem, kiedy była ona dokonywana w celu wzmocnienia tradycji rodzimej, a nie jej zanegowania (taką najpełniejszą próbą i najstraszliwszą klęską „modernizacji” poprzez odrzucenie własnej tradycji była Albania Envera Hodży). Politycznym przykładem takiego owocnego łączenia dziedzictwa europejskiego i muzułmańskiego były rządy Adnana Menderesa, Turguta Özala czy Recepa Tayyipa Erdoğana w Turcji (w tym ostatnim przypadku do czasu, kiedy zaniedbywanie „składowej” europejskiej nie doprowadziło do porażki w niedawnych wyborach). Jest nim także porewolucyjny projekt tunezyjski.
Muzułmanie są zbyt zeuropeizowani, by gotowi byli pożegnać się z dziedzictwem europejskim. I równocześnie zbyt są osadzeni w swej tradycji religijnej, by chcieć się od niej odciąć. W Europie to właśnie ta grupa będąca i Europejczykami, i muzułmanami nadaje ton wspólnocie muzułmańskiej. Nie są to już tylko Arabowie mieszkający we Francji czy Pakistańczycy żyjący w Anglii, jak postrzegała się większość imigrantów jeszcze kilka dekad temu, ale francuscy muzułmanie, czy brytyjscy muzułmanie (i – także! – polscy muzułmanie). Nie są to jednak tym bardziej marginalni społecznie (w sensie pozycjonowania na drabinie awansu społecznego) czy instytucjonalnie (w sensie umiejscowienia w rożnych muzułmańskich instytucjach) i chowający się po piwnicach zwolennicy samozwańczego kalifa al-Baghdadiego, których reprezentatywność dla europejskiej wspólnoty muzułmańskiej jest taka, jak terrorystów z RAF lub Czerwonych Brygad dla europejskiej lewicy, czy też skinheadów dla europejskiej prawicy.
***
Jeśli dziś ktoś nie chce imigracji –
czy to muzułmańskiej, czy to innej – w Europie, trudno.
Jego strata. Imigracja w długim rachunku wzbogaca, demograficznie,
gospodarczo, kulturowo. A już szczególnie imigracja
zdeterminowanych, odważnych, gotowych ryzykować życiem boat people
z Morza Śródziemnego. Jeśli ktoś był gotów podjąć takie
wyzwanie, znieść takie trudy, to on, czy wychowane przez niego
dzieci, będę gotowi na usilne starania, aby dobrze funkcjonować w
społeczeństwach europejskich (to, że znaczący odsetek uchodźców
przybywa z Erytrei, a ich ucieczka z ojczyzny nie ma nic wspólnego z
islamem, jest uwagą niby tu nieistotną; jednak ze względu na
kontekst dyskusji – islamofobię – musi ona zostać poczyniona).
Jeżeli ktoś był
gotów, aby udać się w długą, niebezpieczną i kosztowną podróż
z obozu uchodźców w Turcji, Libanie, czy Jordanii do Europy, to z
ochotą włączy się w życie społeczeństwa europejskiego i z
nawiązką spłaci ewentualne wydatki poniesione na jego rzecz, jak
tylko będzie miał ku temu możliwość daną poprzez wsparcie na
rynku pracy i pomoc w adaptacji np. w kwestii nauki języka. Warto
dodać, że są docierający do Europy uchodźcy to często osoby nie
tylko bardziej przedsiębiorcze, ale i lepiej wyedukowane, należące
swego czasu do elity w ojczystej Syrii. To są ludzie uciekający z
własnego kraju i przybywający do Europy ze względu na straszliwą
wojnę domową; ludzie szukający u nas schronienia, a nie fanatyczne
hordy, które na drugim brzegu Morza Śródziemnego czają się by
pozbawić nas naszego nasz dobrobytu i naszej kultury.
Na koniec należy
wspomnieć o skali zjawiska. Turcja przyjęła blisko 2 miliony
uciekinierów z Syrii stając się krajem goszczącym największą
liczbę uchodźców na świecie; Liban przyjął ich ponad milion, co
stanowi 25 procent ludności (to jakby Polska przyjęła 9 milionów),
a przecież mieszka w nim już ponad 400 tysięcy uchodźców
palestyńskich; także w Jordanii stanowią oni około 10 procent
ludności. Nawet jeśli Unia Europejska przyjęłaby dziesiątą
część tych ludzi (z których wielu pewnie wróci do swojej
ojczyzny, jeśli tylko wojna w niej się zakończy), to i tak w skali 500
milionów mieszkańców Wspólnoty nie stanowiliby oni nawet jednego
promila.
Tekst jest nieznacznie rozszerzoną
wersją artykuły, który ukazał się w „Kulturze Liberalnej”. Na portalu Islam w Ukraini tłumaczenie ukraińskie http://islam.in.ua/ua/analiz/islam-yevropa-de-protyrichchya oraz rosyjskie http://islam.in.ua/ru/analiz/islam-evropa-gde-protivorechie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)