piątek, 17 września 2010

pożytki z ateistów

Przyznam się, że im dłużej jestem muzułmaninem, tym bardziej lubię czytać teksty zajadłych ateistów. Szczególnie perwersyjną radość sprawiają mi długie tyrady przeciwko takiej czy innej religii, albo wierze w Boga w ogólności.

Oczywiście są też teksty ateistów prawdziwie wartościowe. Nie chodzi mi tu jedynie o literaturę najwyższej próby – jak Salman Rushdi. Choć i w jego przypadku „Dzieci północy”, o zawieszonym między wiarą i niewiarą Salimie Sinai, to arcydzieło większej miary niż „Szatańskie wersety”.

Wielkie wrażenie zrobiło też na mnie, kiedy pracując w redakcji pewnej gazety przedrukowaliśmy fragment jednej z książek Richarda Dawkinsa (bodaj był to „Bóg urojony”). I choć króciutki akapicik o bezsensie wiary w Boga (dołożony do przekładu by w ogóle wiadomo było kto o czym pisze) wywołał najwięcej polemik rozmaitych intelektualistów, to dla mnie najistotniejszy był masowy odzew zwykłych czytelników na resztę tego przedruku, w której naczelny ateista Wielkiej Brytanii opisywał rożne formy dyskryminacji niewierzących. Agnostycy i ateiści z wszelkich krańców Polski zasypali redakcję świadectwami wykluczenia i odrzucenia, jakich nikt by się nie spodziewał po kraju będącym, było nie było, członkiem Unii Europejskiej.

Kiedy Dawkins pisze o tym, że Bóg nie istnieje, a wiara w niego jest złem wcielonym, jest w tym jednowymiarowy, ale kiedy pisze o dyskryminacji niewierzących nazywa rzeczywistość, której wierzący często wolą nie znać.

Dziś jednak nie o tym. Zajrzałem mianowicie do głównego polskiego serwisu ateistycznego, racjonalista.pl, i z niejakim zaskoczeniem odkryłem, że w dziale „Religie i sekty” wyznaniem, któremu poświęcono najwięcej postów, jest – nie, nie, wcale nie dominujący w Polsce katolicyzm – ale zupełnie u nas marginalny Islam.

Wszystkich 99 tekstów nie dałem rady przejrzeć, ale i tak kilka całkiem ciekawych udało mi się znaleźć (bez ironii):

Aktualne wskazówki islamskie dotyczące okaleczania kobiecych genitaliów – o medycynie inaczej.

Ciężki los cudzoziemskich robotników w Arabii Saudyjskiej – jak w tytule (choć co akurat to ma wspólnego z dylematem ateizm vs. islam, to nie wiem).

Czytając Ayaan Hirsi Ali w Birmingham – wielki tekst Giny Khan o … a zresztą przeczytajcie lepiej sami.

Gorzkie.pigułki. Islamski ekstremizm przy łóżku pacjenta – medycyna inaczej cd.

Muzułmańskie karykatury antyterrorystyczne – na koniec coś dla śmiechu (jak mało - patrzeć też: "służbowy samolot").

***

W ateizmie – poza przykładem wielu szlachetnych ateistów przewyższających choćby swym zaangażowaniem społecznym wielu wierzących – najważniejszym pożytkiem dla ludzi religijnych jest możliwość obejrzenia swojej wiary z drugiej strony, przenicowania jej na wylot, zastanowienia się nad jej słabościami i płynąca stąd przestroga przed popadnięciem w zadufanie.

Za tą możliwość kocham „Cud teizmu” Johna Mackie'go – najlepszą krytykę dowodów na istnienie Boga. I za tę perspektywę skrupulatnego badania cienkiej linii zwątpienia dzielącej wiarę od niewiary tak kocham też bohaterów Salamna Rushdiego, Orhana Pamuka, czy Mešy Selimovića (ach, ten gęsty język tego ostatniego pozwalający mi w ostatnich tygodniach rozkoszować się każdego dnia kilkoma stronami „Derwisza i śmierci”, powieści jeszcze bardziej soczystej niż przeczytana niegdyś „Twierdza”).

Tęskniący niekiedy za niewiarą lat młodych

piątek, 10 września 2010

wesołych Świąt (?)

No i kończy się ramadan. Udało się nam pospotykać ze znajomymi i wspólnie poprzerywać post, parę razy byliśmy też w meczecie na ifar + tarawih (w ogóle z moją frekwencją na tarawih w porównaniu z latami ubiegłymi – duży postęp). Przeczytałem całkiem spory kawałek Koranu, a to tego – przez pierwsze dni, kiedy dzieci były u dziadków – spędzaliśmy z żoną więcej czasu ze sobą. Inszallah kończymy post, jako lepsi muzułmanie, i co pewnie ważniejsze, lepsi, bliżsi sobie, ludzie (przynajmniej w rodzinie, a i pewnie wśród znajomych). Słowem, szkoda, że ramadan trwa tylko te 30 dni, bo dalej to przecież różnie może być (oby nie).

Ale, ale …. właściwie kiedy się nam ramadan kończy i święta zaczynają?

Wczoraj rozpaczliwy telefon: „To święta są jednak jutro, a nie w piątek?”. Nerwowa chwila wyjaśniania z osobami bardziej kompetentnymi: „Na wyspach Cooka może już i księżyc szałłala widziano, ale na Wiertniczej Eid jak miało być w piątek, tak będzie”. Dalej rozmowa z pewnym Turkiem: „My świętujemy jutro”. Kolejny telefon: „Cała Europa świętuje jutro i tylko na Wiertniczej trwa jeszcze ramadan. My idziemy się modlić jutro do tureckiego meczetu na 6.45” [organizacja, która w ostatniej chwili postanowiła ustalić termin na czwartek akurat w Warszawie własnego meczetu nie ma…].

Wieczorem przy iftarze: „Na półwyspie arabskim wszyscy w piątek [Internet też podaje, że Francja i USA jednak w piątek, przynajmniej Ci, których wieczorem wygooglowałem]. Ja na święto jutro psychicznie nie jestem gotowy. Tu się liczy intencja – lepiej pościć dłużej, niż krócej. Co poniektórzy to by w ogóle chcieli jak najkrócej. A poza tym na piątek już mam urlop. U nas też tak jest – na zachód w Turcji już święto, na wschód w Pakistanie, już święto, a w Iranie ciągle ramadan. Ciekawe, że o koniec innych miesięcy się tak nie kłócą, tylko właśnie o ten jeden”. Cóż innego mogłem odpowiedzieć jak tylko: „Skoro meczet, do którego zawsze chodzę na Eid, robi je w piątek, to ja idę w piątek i to już ich sprawa, by właściwy termin wyznaczyć”.

W gruncie rzeczy mnie jest wszystko jedno. Jeśli by tylko jakieś odpowiednio kompetentne ciało ustaliło, że na całym świecie, dla wszystkich muzułmanów święta wypadają w ten czy inny dzień, że się je ustala na podstawie danych astronomicznych, geofizycznych, lub jeszcze innych albo że wszyscy czekamy, aż ktoś gdzieś z dachu, samolotu, czy balonu w Mekce, Warszawie bądź Pernambuco zobaczy księżyc miesiąca szałłal…

Przecież to kwestia takiej czy innej interpretacji zaleceń z czasów Proroka. Wtedy w ogóle muzułmanów poza półwyspem arabskim nie było, więc problem, kiedy się zaczyna post w Europie czy w Chinach był cokolwiek futurystyczny (jak dla nas kwestia, kiedy ma pościć człowiek mieszkający w bazie na Marsie).

Każda metoda ustalania początku nowego miesiąca ma zresztą swoje pułapki, i ta astronomiczna, i ta z obserwacji. „W wielu krajach Ameryki Łacińskiej widoczność nowiu miesiąca szałłala jest możliwa” – pisze w uzasadnieniu organizacja, która planuje świętować jutro. Jednak 1400 lat temu muzułmanie o istnieniu Ameryki nie wiedzieli, a Prorok i jego towarzysze pewnie w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że można wyliczać miesiące księżycowe z tablic astronomicznych.

Także jeszcze dwieście, sto lat temu, w epoce przed internetem, radiem czy telegrafem stwierdzenie „bo w x, na drugim końcu świata, już widzieli księżyc i jutro będą świętować, więc my też powinniśmy” sensu nie miało (a tak chce święta wyznaczać druga frakcja – zwolennicy obserwacji). Nie było przecież sposobu, żeby o tym, że ktoś gdzieś widział księżyc, tak szybko się dowiedzieć. Każde skupisko muzułmanów mogło i musiało samo sobie święto ustalać.

Ach, gdyby nie ten postęp techniczny, o ile życie byłoby prostsze. A tak jakaś niemrawa Organizacja Konferencji Islamskiej lub inne gremium musi tę kwestię rozwikłać.

Skoro jednak muzułmanie nie są w stanie porozumieć się w tak podstawowej sprawie jak data swoich świąt, to jak mają się porozumieć w sprawie licznych nabrzmiałych między nimi problemów? Skoro rozmaici „uczeni muzułmańscy” nie są w stanie ustalić jednej daty świąt (a kwestie związane z ceremoniami religijnymi winny być ich podstawowymi kompetencjami), to jak to świadczy o ich kompetencji do zajmowania się bardziej złożonymi kwestiami, nie daj Boże tymi w mniejszym stopniu dotykającymi sfery stricté religijnej, którymi to wielu z nich tak bardzo chciałoby się zajmować? I w ogóle jak to świadczy o tak zachwalanej przez nich idżmie, zgodzie uczonych, jako źródle prawa?

Jednak z drugiej strony może nie jest tak źle – różnica wynosi raptem jeden (no, maksymalnie dwa) dni. Prawosławni i zachodni chrześcijanie różnią się o 13…. (choć przynajmniej zawsze o tyle samo).

Wracając do muzułmanów: pewnie jak przyjdzie do Dnia Sądu Ostatecznego, to też nie będzie zgody co do tego, kiedy on wypada. I biedny Bóg będzie musiał się dostosować – sądzić jednych jednego dnia, a innych następnego (zaś najbardziej upartych to i dwa dni później).

***

PS. W zeszłym roku ponoć ambasador jednego z wpływowych państw arabskich zebrał przedstawicieli polskich organizacji muzułmańskich i powiedział im, że go nie interesuje jak i kiedy, ale muszą się dogadać co do jednego terminu świąt. I rok temu się dogadali. A w tym roku tego akurat ambasadora w Polsce miało nie być…

Znacie o tym, jak znaleziono żydowskiego Robinsona Crusoe?

Oprowadza on znalazców po wyspie: „Tu mieszkam, tu uprawiam ogródek, tu jest mój żydowski Piętaszek, tu mam jedną synagogę, a tu mam drugą”. „Ale po co jednemu Robinsonowi na bezludnej wyspie dwie synagogi?”. „Bo jedna to jest ta, do której chodzę, a druga to ta, do której nie chodzę".

środa, 1 września 2010

ramadan - reaktywacja

Prawdziwą reaktywację planuję – inszallah – po Ramadanie. Teraz zbyt absorbuje mnie poszczenie, iftarowanie, itp., itd. Tudzież inne pozareligijne atrakcje.

Na razie tylko jeden link (bo po Ramadanie byłoby już po ptokach).

Zawsze lubiłem różne muzułmańskie „jak to się robi w Ameryce”. Dotąd moi faworyci to byli „Mały meczecik na prerii” i „The rise and fall of the ‘salafi dawah’ in the US”. Ale teraz numer jeden to:

30 mosques