piątek, 10 września 2010

wesołych Świąt (?)

No i kończy się ramadan. Udało się nam pospotykać ze znajomymi i wspólnie poprzerywać post, parę razy byliśmy też w meczecie na ifar + tarawih (w ogóle z moją frekwencją na tarawih w porównaniu z latami ubiegłymi – duży postęp). Przeczytałem całkiem spory kawałek Koranu, a to tego – przez pierwsze dni, kiedy dzieci były u dziadków – spędzaliśmy z żoną więcej czasu ze sobą. Inszallah kończymy post, jako lepsi muzułmanie, i co pewnie ważniejsze, lepsi, bliżsi sobie, ludzie (przynajmniej w rodzinie, a i pewnie wśród znajomych). Słowem, szkoda, że ramadan trwa tylko te 30 dni, bo dalej to przecież różnie może być (oby nie).

Ale, ale …. właściwie kiedy się nam ramadan kończy i święta zaczynają?

Wczoraj rozpaczliwy telefon: „To święta są jednak jutro, a nie w piątek?”. Nerwowa chwila wyjaśniania z osobami bardziej kompetentnymi: „Na wyspach Cooka może już i księżyc szałłala widziano, ale na Wiertniczej Eid jak miało być w piątek, tak będzie”. Dalej rozmowa z pewnym Turkiem: „My świętujemy jutro”. Kolejny telefon: „Cała Europa świętuje jutro i tylko na Wiertniczej trwa jeszcze ramadan. My idziemy się modlić jutro do tureckiego meczetu na 6.45” [organizacja, która w ostatniej chwili postanowiła ustalić termin na czwartek akurat w Warszawie własnego meczetu nie ma…].

Wieczorem przy iftarze: „Na półwyspie arabskim wszyscy w piątek [Internet też podaje, że Francja i USA jednak w piątek, przynajmniej Ci, których wieczorem wygooglowałem]. Ja na święto jutro psychicznie nie jestem gotowy. Tu się liczy intencja – lepiej pościć dłużej, niż krócej. Co poniektórzy to by w ogóle chcieli jak najkrócej. A poza tym na piątek już mam urlop. U nas też tak jest – na zachód w Turcji już święto, na wschód w Pakistanie, już święto, a w Iranie ciągle ramadan. Ciekawe, że o koniec innych miesięcy się tak nie kłócą, tylko właśnie o ten jeden”. Cóż innego mogłem odpowiedzieć jak tylko: „Skoro meczet, do którego zawsze chodzę na Eid, robi je w piątek, to ja idę w piątek i to już ich sprawa, by właściwy termin wyznaczyć”.

W gruncie rzeczy mnie jest wszystko jedno. Jeśli by tylko jakieś odpowiednio kompetentne ciało ustaliło, że na całym świecie, dla wszystkich muzułmanów święta wypadają w ten czy inny dzień, że się je ustala na podstawie danych astronomicznych, geofizycznych, lub jeszcze innych albo że wszyscy czekamy, aż ktoś gdzieś z dachu, samolotu, czy balonu w Mekce, Warszawie bądź Pernambuco zobaczy księżyc miesiąca szałłal…

Przecież to kwestia takiej czy innej interpretacji zaleceń z czasów Proroka. Wtedy w ogóle muzułmanów poza półwyspem arabskim nie było, więc problem, kiedy się zaczyna post w Europie czy w Chinach był cokolwiek futurystyczny (jak dla nas kwestia, kiedy ma pościć człowiek mieszkający w bazie na Marsie).

Każda metoda ustalania początku nowego miesiąca ma zresztą swoje pułapki, i ta astronomiczna, i ta z obserwacji. „W wielu krajach Ameryki Łacińskiej widoczność nowiu miesiąca szałłala jest możliwa” – pisze w uzasadnieniu organizacja, która planuje świętować jutro. Jednak 1400 lat temu muzułmanie o istnieniu Ameryki nie wiedzieli, a Prorok i jego towarzysze pewnie w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że można wyliczać miesiące księżycowe z tablic astronomicznych.

Także jeszcze dwieście, sto lat temu, w epoce przed internetem, radiem czy telegrafem stwierdzenie „bo w x, na drugim końcu świata, już widzieli księżyc i jutro będą świętować, więc my też powinniśmy” sensu nie miało (a tak chce święta wyznaczać druga frakcja – zwolennicy obserwacji). Nie było przecież sposobu, żeby o tym, że ktoś gdzieś widział księżyc, tak szybko się dowiedzieć. Każde skupisko muzułmanów mogło i musiało samo sobie święto ustalać.

Ach, gdyby nie ten postęp techniczny, o ile życie byłoby prostsze. A tak jakaś niemrawa Organizacja Konferencji Islamskiej lub inne gremium musi tę kwestię rozwikłać.

Skoro jednak muzułmanie nie są w stanie porozumieć się w tak podstawowej sprawie jak data swoich świąt, to jak mają się porozumieć w sprawie licznych nabrzmiałych między nimi problemów? Skoro rozmaici „uczeni muzułmańscy” nie są w stanie ustalić jednej daty świąt (a kwestie związane z ceremoniami religijnymi winny być ich podstawowymi kompetencjami), to jak to świadczy o ich kompetencji do zajmowania się bardziej złożonymi kwestiami, nie daj Boże tymi w mniejszym stopniu dotykającymi sfery stricté religijnej, którymi to wielu z nich tak bardzo chciałoby się zajmować? I w ogóle jak to świadczy o tak zachwalanej przez nich idżmie, zgodzie uczonych, jako źródle prawa?

Jednak z drugiej strony może nie jest tak źle – różnica wynosi raptem jeden (no, maksymalnie dwa) dni. Prawosławni i zachodni chrześcijanie różnią się o 13…. (choć przynajmniej zawsze o tyle samo).

Wracając do muzułmanów: pewnie jak przyjdzie do Dnia Sądu Ostatecznego, to też nie będzie zgody co do tego, kiedy on wypada. I biedny Bóg będzie musiał się dostosować – sądzić jednych jednego dnia, a innych następnego (zaś najbardziej upartych to i dwa dni później).

***

PS. W zeszłym roku ponoć ambasador jednego z wpływowych państw arabskich zebrał przedstawicieli polskich organizacji muzułmańskich i powiedział im, że go nie interesuje jak i kiedy, ale muszą się dogadać co do jednego terminu świąt. I rok temu się dogadali. A w tym roku tego akurat ambasadora w Polsce miało nie być…

Znacie o tym, jak znaleziono żydowskiego Robinsona Crusoe?

Oprowadza on znalazców po wyspie: „Tu mieszkam, tu uprawiam ogródek, tu jest mój żydowski Piętaszek, tu mam jedną synagogę, a tu mam drugą”. „Ale po co jednemu Robinsonowi na bezludnej wyspie dwie synagogi?”. „Bo jedna to jest ta, do której chodzę, a druga to ta, do której nie chodzę".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz