czwartek, 9 lipca 2015

Islam, Europa… gdzie ta sprzeczność?

Do Boga należy Wschód i Zachód!
I gdziekolwiek się obrócicie,
tam jest oblicze Boga!
Koran, 2:115

Często staję wobec pytania zdawanego mi mniej lub bardziej wprost: jak mogę pogodzić bycie Europejczykiem i bycie muzułmaninem? Za każdym razem, kiedy próbuję się jakoś odnieść do tego pytania, uświadamiam sobie, że samo sformułowanie tej opozycji jest dla mnie fałszywe i nie odpowiada mojej perspektywie.

To nie jest bowiem napięcie, które ja jakkolwiek bym odczuwał – to napięcie, które moi rozmówcy uważają, że ja powinienem odczuwać, i z którym, zdają się sugerować, jakoś sobie poradziłem. Czasami dają wręcz do zrozumienia, że nastąpiło to pewnie dzięki wychowaniu w polskim, inteligenckim środowisku, co niechybne miało mi pozwolić okiełznać złą, ciemną stronę islamu.

Próbuję się wtedy zastanowić, dlaczego właściwie powinienem – zdaniem moich rozmówców – takie napięcie odczuwać? A może to, że go nie odczuwam, wynika z faktu, że jestem konwertytą, muzułmaninem być może niepełnym? I taka aluzja się u tych rozmówców niekiedy pojawia (za to wśród muzułmanów – nigdy). Ale przecież to moje przekonanie o braku sprzeczności między byciem Europejczykiem a byciem muzułmaninem nie jest li tylko jakimś indywidualnym sądem, dziwacznym pomysłem idącym pod prąd opiniom moich współwyznawców.

Przecież znalazło ono już dawno swoje zakorzenienie w poglądach choćby Aliji Izetbegowicia, który w swoim ideowym credo, rozprawie „Islam między Zachodem i Wschodem”, dowodził zbieżności światopoglądu muzułmańskiego z anglosaskimi wartościami liberalnymi i odnajdywał pokrewieństwo z Hobbesem, Lockiem, Smithem, Millem, Spencerem, Russellem, Shawem, Jamesem oraz Rogerem Baconem, uznanym przez niego za protoplastę właściwego tym postaciom sposobu myślenia. A czyje poglądy na temat „islam a Europa” mogą być bardziej emblematyczne niż twórcy państwa tej muzułmańskiej nacji, która żyje najbliżej serca Europy?

Przecież to patron wszelkich XX-wiecznych muzułmańskich modernistów, wielki mufti Egiptu u początków ubiegłego wieku, szejk Muhammad Abduh powiedział: „Pojechałem na Zachód i ujrzałem islam, ale nie muzułmanów; wróciłem na Wschód i zobaczyłem muzułmanów, ale nie islam”. A nie był to człowiek, który by odrzucał dziedzictwo muzułmańskie na rzecz mechanicznego przyjęcia wartości europejskich, tylko głęboko religijny myśliciel, który apelował o powrót do pierwotnych wartości islamu.

Przecież najgłośniejszy chyba (i niekiedy diabolizowany) muzułmański intelektualista europejski Tariq Ramadan poświęcił swą słynną książkę „Być europejskim muzułmaninem” wezwaniu do angażowania się muzułmanów w europejskie społeczeństwo obywatelskie. I ten oskarżany niekiedy o double-talk Ramadan mówił dokładnie to samo na zamkniętym spotkaniu dla polskich muzułmanów, na którym miałem okazję go słuchać wkrótce po przyjęciu przeze mnie islamu. Mógłbym wręcz stworzyć figurę retoryczną, że od tego czasu nic innego nie robię w swoim życiu, jak tylko staram się „być Europejczykiem”, czyli robić to, co przykazał mi wnuk Hasana al-Banny, twórcy Bractwa Muzułmańskiego…

***

Cała historia świata muzułmańskiego od XVIII w. to czas dogłębnej recepcji europejskich wartości, myśli, ideologii, edukacji, stroju, kuchni, techniki, języków, nauki, literatury i w zasadzie wszystkiego poza najbardziej elementarnymi praktykami religijnymi, choć i te uległy w tym okresie głębokim przemianom. Analogiczne procesy zachodziły zresztą w epoce kolonialnej i postkolonialnej także w innych nieeuropejskich regionach świata. Taka recepcja miała miejsce i wcześniej, w pierwszej połowie ubiegłego tysiąclecia, lecz wtedy w odwrotnym kierunku – do Europy. Na takiej bowiem wymianie opierają się relacje między różnymi kulturami, a nie jedynie na rywalizacji, czy też konflikcie.

Oczywiście recepcja ta polegała na przyjmowaniu europejskich wzorców tak, jak one w danym momencie wyglądały. I tak w XIX w. na dworze osmańskim w Stambule czy w pałacu kedywa w Kairze damy zakładały krynoliny i gorsety oraz uczyły się grać na fortepianach. Gdy u zarania nowoczesnej Turcji przyjmowano ustawodawstwo rodzinne, definiowano rolę małżonków tak, jak czyniły to ówczesne kodeksy europejskie: rolą męża miało być zapewnienie rodzinie bytu i opieki, zaś żony – zajmowanie się domowym ogniskiem. W tureckim poradniku dobrych manier z lat 50., który swego czasu przeglądałem, zachęcano do całowania dam w rękę i puszczania ich przodem w drzwiach, tak jak to ówcześnie wymagały europejskie zasady dobrych manier. Już zaś dekadę, dwie później pojawiło wpisujące się w przemiany symbolizowane na całym świecie przez rok 1968 pokolenie rewolucjonistek, takich jak choćby Maryam Rajavi przywódczyni irańskich Mudżahedinów Ludowych. A dziś mamy recepcję współczesnego feminizmu we wszelakich jego odmianach. To, co wiążemy z europejskością, nie jest bowiem niezmienne, ale podlega nieustannym przemianom – tak było i przez ostatnie kilkaset lat, tak z pewnością będzie i w przyszłości.

Współcześni europejscy muzułmanie są produktem tego kilkusetletniego procesu recepcji wzorców europejskich. Zasiadają w parlamentach, na przykład w parlamencie brytyjskim jest ich 13 i to nie w żadnej „Partii Szariatu”, tylko od lewa do prawa: od labourzystów, przez liberałów i torysów, po – tak, tak! – Szkocką Partię Narodową; kręcą filmy – wystarczy wspomnieć nagradzanych Fatiha Akina i Rachida Bouchareba; uprawiają sport – każda europejska reprezentacja futbolowa ma jakiegoś „swojego” muzułmanina; piszą książki – spójrzmy na muzułmański wkład w literaturę postkolonialną; komponują muzykę; pracują na uniwersytetach itp., itd. Liczba tych muzułmańskich „historii sukcesu” wzrasta z każdą kolejną dekadą, z każdym kolejnym muzułmańskim pokoleniem osiadłym w Europie.

Patrząc na losy imigrantów muzułmańskich w Europie Zachodniej i imigrantów polskich z ostatnich dekad, można wręcz powiedzieć, że nie byłoby źle, gdyby kolejne pokolenia mieszkańców Europy o polskich korzeniach wydały z siebie tylu tak ciekawych i odnoszących sukcesy w tak zróżnicowanych obszarach Europejczyków. Ale nie tylko takie spojrzenie biograficzne, ale również twarde wyliczenia ekonomiczne pokazują pozytywny wkład imigracji w gospodarkę, szczególnie poprzez korzystny wpływ na rynek pracy.

Dopiero reakcją na ten długotrwały proces europeizacji społeczeństw muzułmańskich była czy to kwietystyczna próba powrotu do po części wyimaginowanej tradycji (ruchy salafickie), czy polityczna radykalizacja religijna (islamizm), której zatrutą odroślą jest dżihadyzm. Warto tu dodać, że dawniejszy terroryzm na Bliskim Wschodzie był świecki, oparty na ideach przyniesionych z Europy, co dotyczy np. ruchów palestyńskich z lat 70. czy ugrupowań z czasów wojny domowej w Libanie.

Momentem symptomatycznym dla tej próby zawrócenia procesu europeizacji, była klęska państw arabskich w wojnie sześciodniowej, kiedy to rozsypał się oparty o zaimportowane wzorce projekt nasserystowski, którym oczarowany był ówczesny Bliski Wschód. W planie ideowym powrót do tradycji rodzimych jest zaś wyrazem wyczerpywania się idei o rodowodzie europejskim – przede wszystkim niezwykle swego czasu w krajach muzułmańskich popularnego marksizmu oraz nacjonalizmu, a ostatnio także i neoliberalizmu. Oczywiście kryzys wielkich idei obiecujących nam wszystkim lepszy świat jest zjawiskiem uniwersalnym i reakcję na niego widzimy w różnych regionach świata, od Indii, czego politycznym przejawem są sukcesy prawicowej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), po Europę, gdzie wzrastają w siłę ruchy tożsamościowe – antyunijne i antyimigranckie.

Ten powrót do islamu tam jednak kończy się sukcesem, gdzie polega nie na zaprzeczeniu inherentnemu już dziedzictwu europejskiemu, ale na wzbogacaniu go o własną tradycję religijną. Tak jak i wcześniejsze próby „europeizacji” społeczeństw muzułmańskich wtedy były uwieńczone powodzeniem, kiedy była ona dokonywana w celu wzmocnienia tradycji rodzimej, a nie jej zanegowania (taką najpełniejszą próbą i najstraszliwszą klęską „modernizacji” poprzez odrzucenie własnej tradycji była Albania Envera Hodży). Politycznym przykładem takiego owocnego łączenia dziedzictwa europejskiego i muzułmańskiego były rządy Adnana Menderesa, Turguta Özala czy Recepa Tayyipa Erdoğana w Turcji (w tym ostatnim przypadku do czasu, kiedy zaniedbywanie „składowej” europejskiej nie doprowadziło do porażki w niedawnych wyborach). Jest nim także porewolucyjny projekt tunezyjski.

Muzułmanie są zbyt zeuropeizowani, by gotowi byli pożegnać się z dziedzictwem europejskim. I równocześnie zbyt są osadzeni w swej tradycji religijnej, by chcieć się od niej odciąć. W Europie to właśnie ta grupa będąca i Europejczykami, i muzułmanami nadaje ton wspólnocie muzułmańskiej. Nie są to już tylko Arabowie mieszkający we Francji czy Pakistańczycy żyjący w Anglii, jak postrzegała się większość imigrantów jeszcze kilka dekad temu, ale francuscy muzułmanie, czy brytyjscy muzułmanie (i – także! – polscy muzułmanie). Nie są to jednak tym bardziej marginalni społecznie (w sensie pozycjonowania na drabinie awansu społecznego) czy instytucjonalnie (w sensie umiejscowienia w rożnych muzułmańskich instytucjach) i chowający się po piwnicach zwolennicy samozwańczego kalifa al-Baghdadiego, których reprezentatywność dla europejskiej wspólnoty muzułmańskiej jest taka, jak terrorystów z RAF lub Czerwonych Brygad dla europejskiej lewicy, czy też skinheadów dla europejskiej prawicy.

***

Jeśli dziś ktoś nie chce imigracji – czy to muzułmańskiej, czy to innej – w Europie, trudno. Jego strata. Imigracja w długim rachunku wzbogaca, demograficznie, gospodarczo, kulturowo. A już szczególnie imigracja zdeterminowanych, odważnych, gotowych ryzykować życiem boat people z Morza Śródziemnego. Jeśli ktoś był gotów podjąć takie wyzwanie, znieść takie trudy, to on, czy wychowane przez niego dzieci, będę gotowi na usilne starania, aby dobrze funkcjonować w społeczeństwach europejskich (to, że znaczący odsetek uchodźców przybywa z Erytrei, a ich ucieczka z ojczyzny nie ma nic wspólnego z islamem, jest uwagą niby tu nieistotną; jednak ze względu na kontekst dyskusji – islamofobię – musi ona zostać poczyniona).

Jeżeli ktoś był gotów, aby udać się w długą, niebezpieczną i kosztowną podróż z obozu uchodźców w Turcji, Libanie, czy Jordanii do Europy, to z ochotą włączy się w życie społeczeństwa europejskiego i z nawiązką spłaci ewentualne wydatki poniesione na jego rzecz, jak tylko będzie miał ku temu możliwość daną poprzez wsparcie na rynku pracy i pomoc w adaptacji np. w kwestii nauki języka. Warto dodać, że są docierający do Europy uchodźcy to często osoby nie tylko bardziej przedsiębiorcze, ale i lepiej wyedukowane, należące swego czasu do elity w ojczystej Syrii. To są ludzie uciekający z własnego kraju i przybywający do Europy ze względu na straszliwą wojnę domową; ludzie szukający u nas schronienia, a nie fanatyczne hordy, które na drugim brzegu Morza Śródziemnego czają się by pozbawić nas naszego nasz dobrobytu i naszej kultury.

Na koniec należy wspomnieć o skali zjawiska. Turcja przyjęła blisko 2 miliony uciekinierów z Syrii stając się krajem goszczącym największą liczbę uchodźców na świecie; Liban przyjął ich ponad milion, co stanowi 25 procent ludności (to jakby Polska przyjęła 9 milionów), a przecież mieszka w nim już ponad 400 tysięcy uchodźców palestyńskich; także w Jordanii stanowią oni około 10 procent ludności. Nawet jeśli Unia Europejska przyjęłaby dziesiątą część tych ludzi (z których wielu pewnie wróci do swojej ojczyzny, jeśli tylko wojna w niej się zakończy), to i tak w skali 500 milionów mieszkańców Wspólnoty nie stanowiliby oni nawet jednego promila.

W Polsce mieszka dziś może 10 tys. muzułmanów (wliczając czasowo przebywających studentów, dyplomatów czy pracowników na kontraktach terminowych). Jest to grupa niszowa, pozbawiona szerszej roli społecznej. Wchodzą w jej skład zamieszkujący Polskę od wieków Tatarzy, uchodźcy z Czeczeni, arabscy lekarze (chyba najpopularniejszy zawód w tej grupie), tureccy biznesmeni, szukający życiowych szans Pakistańczycy, pochodzący z Afganistanu pracownicy budek z kebabami czy niewielka liczba konwertytów. Nawet dwu- czy trzykrotne powiększenie się tej grupy nie pozwoliłoby jej na negatywne wpływanie na sytuację Polski, choćby to byli zacofani fanatycy rodem z antyislamskiej propagandy, a nie zwykli ludzie, raz lepsi, raz gorsi, raz mądrzejsi, raz głupsi, raz piękniejsi, raz brzydsi, tyle że odmiennego wyznania, którzy chcą ułożyć swoje życie tu, czyli w Europie.

Tekst jest nieznacznie rozszerzoną wersją artykuły, który ukazał się w „Kulturze Liberalnej”. Na portalu Islam w Ukraini tłumaczenie ukraińskie http://islam.in.ua/ua/analiz/islam-yevropa-de-protyrichchya oraz rosyjskie http://islam.in.ua/ru/analiz/islam-evropa-gde-protivorechie.