czwartek, 31 grudnia 2009

upadek Yazida

Każdy dzień to Aszura, każde miejsce to Karbala

W Iranie nie byłem dobre pięć lat, wydarzeń tamtejszych specjalnie nie śledzę, z Irańczykami kontakt mam okazjonalny. Jest jednak pewien motyw ostatnich protestów, który zwrócił moją uwagę.

Wśród haseł – niejednoznaczne Ya Husajn (to o Imamie, czy Mir Hosseinie?). Protesty rozpalają się po śmierci Ajatollaha Montazeriego (pamiętam jego imię powtarzane szeptem przez moich rozmówców w Iranie), a ich kulminacja następuje w dzień Asury. Liderzy opozycji to przedstawiciele kleru (zaś prezydent to cywil), a najwyższy przywódca staje się Yazidem. Cały zaś ruch powyborczych protestów nazywa się Zielonym.

Tego religijnego wymiaru brakło w – z czasem zaprzepaszczonej – rewolucji irańskiej z początku wieku, brakło działaniom obalonego w puczu Mossadegha i brakło wcześniejszym demonstracjom przeciw rządom ajatollahów. Nie brakło jednak protestom przeciw rządom szacha, które doprowadziły do jego obalenia i – zaskakującego dla wielu protestujących – ustanowienia Republiki Islamskiej w kształcie nadanym jej przez Chomeiniego.

Wymiar ten pojawia się mimo całej porewolucyjnej laicyzacji Iranu, przebiegającej w myśl zasady: nie lubię mułłokracji – mam dość religii w ogóle – Pan Bóg już za bardzo mnie nie interesuje.

Czy takie składanie religii z polityką tym razem wyjdzie Iranowi na dobre? A polityce i religii?

Przynajmniej to chyba warto docenić, że religia nie jest już zespolona z władzą, a staje się także wyrazem sprzeciwu wobec niej. Zresztą taki sprzeciw i obrona uciśnionych, najlepiej z domieszką męczeństwa, to naturalna rola szyizmu.

Jednak czy wystarczy tego by odmienić porządki w Iranie?

Przed czternastoma wiekami to Yazid tryumfował.

wtorek, 29 grudnia 2009

na budowie

Pojechałem dziś na ulicę Żwirową. Co takiego jest na Żwirowej? Ano meczet w budowie. Termin oddania do użytku – sierpień. Bryła okazała, lokalizacja prominentna.

Przygotowania trwały czas jakiś. Ponoć „miasto” nie chciało dać pozwolenia (ale może była to zwyczajna nam przewlekłość procedur?), ponoć „miasto” nie chciało zgodzić się na minaret (ale może po prostu nie starczyło na niego pieniędzy?). W każdym razie: mury rosną, a beton się leje.

To już czwarty meczet w Warszawie, ale pierwszy z prawdziwego zdarzenia. Mamy dobudowaną do bliźniaka salę modlitw na Wiertniczej – ostatnio wyremontowaną i okaligrafowaną. Oraz dwa tureckie przybytki świeżej daty – Nurcu na Okęciu (salka w domu jednorodzinnym), i Süleymancı w Ursusie (przybudówka w podwórku).

Poza Warszawą też się dzieje. W Białymstoku Grzybowa wyremontowana, choć straciła urok podlaskiej chałupki. I ruch jakiś na Pomorskiej, choć nadal nie wiadomo, czy to jeszcze budowa, czy już ruina. W każdym razie – „meczet mój widzę ogromny” – rozmachem miał pewnie przebić gdański przybytek z ulicy Abrahama. Cóż, kilkanaście lat temu przelicytowano i teraz trzeba wracać do budowy.

W Kruszynianach też się remont szykuje. Nie mówiąc o nowozbudowanym Domu Pielgrzyma w Bohonikachm, czy budyneczku zakupionym w Suchowoli.

Liga Muzułmańska – warszawska budowa to jej zasługa – w oczekiwaniu na pozwolenia też nie próżnowała. Są „centra muzułmańskie” w Lublinie, Katowicach i Wrocławiu (żadnego nie widziałem, ale wszędzie to ponoć pokupowane domki jednorodzinne z wygospodarowaną salą modlitw), jest też „centrum” w Poznaniu (te widziałem – dawne przedszkole, całkiem spore).

Tak więc każde duże miasto w Polsce – poza Łodzią – ma już coś więcej niż tylko salkę w piwnicy jakiegoś akademiku. Ale i w Łodzi coś się szykuje. Słyszałem i o Turkach i o Lidze.

Oj, buduje się nam, buduje. Ale czy coś trwalszego, głębszego wyniknie z tego budowlanego zapału – zobaczymy.

[PS. 11 marca 2010. A jednak - jak napisała w zeszłym tygodniu "Gazeta Stołeczna" - minaret się buduje.]

poniedziałek, 28 grudnia 2009

kronika bibliofilskiego zapomnienia

Poszedłem dziś do Empiku. Porażka całkowita.

Po pierwsze – dwóch książek, co je chciałem kupić nie było (ale nie o tym – to pozycje spoza tematyki tego blogu).

Po drugie – prasa. Miałem kupić Forum (zapomniałem, że z racji świąt w tym tygodniu nie ma nowego numeru) oraz GW (kupiłem, nic ciekawego nie pisali).

Po trzecie – porażka największa. Kupiłem TRZYNAŚCIE książek, których wcale kupić nie zamierzałem. Tak to jest, gdy się wchodzi do księgarni, ten łapczywy odruch: chcę mieć to wszystko u siebie na półce (choć i tak nie przeczytam).

A oto kronika mojej klęski:

1. Alan G. Jamieson „Wiara i miecz. Historia konfliktu islamo-chrześcijańskiego”. Wolałbym „Historię współpracy islamo-chrześcijańskiej”, ale skoro autor ma Ph.D. z Oxfordu to kupiłem.

Jest taka książka Richarda Bullieta „The Case for Islamo-Christian Civilization”, tą by mogli wydać po polsku. Bo właściwie czemu nie islamo-(judeo)-chrześcijańska, jak już mamy judeo-chrześcijańską?

2. David Cook „Męczeństwo w islamie” (skoro wczoraj była Aszura!).

3. Orhan Pamuk „Biały zamek”. Wyjaśniać nie trzeba, szczególnie że dzieje się w trakcie kampanii zwanej po turecku Lehistan seferi (w wolnym tłumaczeniu – wyprawa na Sarmatów).

4. Feridun Zaimoglu „Leyla". Symbolem porażki niech będzie, że już jeden egzemplarz leży w stosiku książek do ułożenia na półkach.

5. Rabih Alameddine „Hakawati”. Przyznam się, że o tym libańskim autorze nie słyszałem, ale zapowiada się dobrze. O ile znajdę czas przeczytać.

6. Moris Farhi „Młodzi Turcy”. Tytuł przewrotny – nie jest to monografia działaczy Komitetu Jedności i Postępu, a powieść. Stambuł, lata 30, pierwsze miłości. Przy tym wydawnictwo zacne.

7. Michael Khodarkovsky „Na granicach Rosji. Budowanie imperium na stepie, 1500-1800”. Zapowiada się na godną kontynuację dzieł René Grousseta, Wasilija Bartolda i Lwa Gumilowa, badaczy cywilizacji wielkiego stepu. Choć Khodarkovsky ich nie cytuje, bo epoka późniejsza.

8. Godfrey Goodwin „Prywatny świat kobiet ottomański" (nie od otomany wbrew pozorom, ale od dynastii zwykle zwanej u nas osmańską). Przeczytałem kiedyś wspomnienia pewnej damy, która dzieciństwo spędziła w pałacu Dolmabahçe, w ostatnich latach przed rewolucją turecką. Mam nadzieję, że znów będę mógł wejrzeć w ten „prywatny” i należący już do przeszłości świat.

9. „Dzieje gospodarcze i społeczne imperium osmańskiego” pod redakcją Halil İnalcıka i Donalda Quateraerta. To dobrze, że u nas wyszła już druga książka İnalcıka, papieża osmanistów, który dla badań nad historią imperium zrobił równie wiele, co Fernand Braudel dla badań nad Morzem Śródziemnym – zmienił ją z kroniki wojen i podbojów w historię handlu, gospodarki i społeczeństwa.

10. Wojciech Jagielski „Nocni wędrowcy”, o Bożej Armii Oporu. Każde wyznanie ma swoich zwyrodnialców.

11. Mohammed Hanif „Wybuchowe mango”. Na półce pomylił mi się z Hanifem Kureishi, tym od pięknej pralni. Ale to oczywiście nie ten sam, ale jego debiutujący rodak.

12. Afaf Lutfi as-Sajjid Marsot „Historia Egiptu”. Dzieło popularne – o długości odwrotnie proporcjonalnej do ilości słów w nazwisku autora.

13. Adam W. Jelonek, Ewa Trojnar „Malezja”, z popularnej – i bardzo nierównej – serii „Historia państw świata w XX wieku” wydawnictwa Trio. Mam nadzieję, że Jelonek spisze się lepiej niż na zajęciach, na które do niego uczęszczałem na studiach (tematy ciekawe – Kambodża, Afganistan – ale powierzchownie pokazane).

Na koniec, po czwarte, wracamy do działu z prasą. Na półce, w najbardziej widocznym miejscu, przed rozmaitymi czasopismami prawosławnymi, buddyjskimi, a nawet katolickimi, dumnie stoi ostatni numer as-Salam (www.as-salam.pl). Wreszcie jakiemuś polskiemu muzułmańskiemu periodykowi udało się to, co nam się kiedyś nie powiodło ze „Światem Islamu” – wejść do oficjalnej dystrybucji.

niedziela, 27 grudnia 2009

ach, te dzieciaki

Odwiedziliśmy dzisiaj F…. Jedna z przyczyn, a może i główna, ożywienia kontaktów, to dzieci. Nasza starsza córka i ich są prawie w tym samym wieku. Miło patrzeć jak razem się bawią.

Problem to niebanalny. Gdzie dzieciom znaleźć rówieśników do zabaw? Byli jeszcze K … i G…, ale wyjechali. Poza tym niewiele opcji – albo dzieci brak, albo mieszkają zbyt daleko. A jeśli brak koleżanek z tej samej społeczności, to jak nasze córki miałby się nie czuć osamotnione wyborem swoich rodziców? (Nie mówiąc już: jak ta społeczność ma trwać i rozwijać się bez tego, by „młode pokolenie” w niej się „socjalizowało”?)

Jest niby nauka religii. A raczej – w naszym przypadku – będzie od przyszłego roku. Ale czy wystarczy? Czy się dzieciom spodoba?

Nie to, żeby narzucać religię. Kiedy podrosną i tak wybiorą po swojemu. Takie życie. Ja wybrałem, czemu one mają nie wybierać?

Nie, nie tylko życie takie. Taką naturą dał nam Bóg. Każdy sam się musi określić wobec Niego. Tak, siak, lub wcale (żona mówi: niech będą i niemuzułmankami, byle były wierzące; ale w czym niby są gorsi ateiści?).

Ale chciałoby się pokazać im na czym polega wybór rodziców, co to takiego ten islam; co to znaczy być muzułmaninem; że nie jesteśmy sami; że są i inni; że jest ta nasza cząstka ummy (ze wszystkimi jej wadami i przywarami).

Żeby umiały wybrać. Żeby umiały odrzucić.

sobota, 26 grudnia 2009

czytając Pamuka

Skończyłem „Stambuł” Pamuka. To wielki pisarz. Bogactwo kreacji innej rangi niż u drugiego „muzułmańskiego” noblisty Nadżiba Mahfuza (ten jakby nie wyszedł poza Balzaka).














„Stambuł” to trzecia książka Pamuka, jaką przeczytałem. I każda jest arcydziełem, i to arcydziełem innego gatunku. Konstrukcja zawsze majstersztyk, skomplikowana, a jednak klarowna. „Śnieg” – podwójne oddalenie (rozszerzenie?) perspektywy, raz – „odnaleziony” zeszyt, dwa – podróż śladami zapisków. „Nazywam się czerwień” – wielość narracji jednej historii. I wreszcie „Stambuł” – kolekcja eseju, wspomnienia, emocji.

Tylko dlaczego każda jest o tym samym? Wschód a Zachód. Dziedzictwo tradycji muzułmańskiej i Europa.

Jedynie sztafaż się zmienia. W „Śniegu” – polityczny. W „Nazywam się czerwień” – kryminalno-historycznym. W „Stambule” – wspomnieniowo-melancholijny. Ale temat wszędzie ten sam.

Zderzenie z Europą, to fatum nie tylko najnowszej historii świata muzułmańskiego, ale i jego sztuki. Tak jest nie tylko z literaturą, ale i z filmem. Choćby Fatih Akın, drugi „wielki” artysta „turecki” ostatnich lat, też nie może wyzwolić się od tego brzemienia. O tym jest i „Głową w mur” i „Na krawędzi nieba” (najlepszy film o sensie Święta Ofiarowania, a i książki lepszej nie napisano).

Kiedy sztuka uprawiana przez muzułmanów uwolni się wreszcie od tej obsesyjnej konfrontacji z Europą będzie to znak, że i świat muzułmański przezwyciężył to uwikłanie.

***

Cytują Pamuka: jeśli mam wybierać – od mułłów wolę generałów. Czyli: w obliczu fanatyków nie ma wyjścia, trzeba popierać częste w Turcji pucze wojskowe.

W „Stambule” znalazłem inną myśl: od mułłów i generałów bardziej cenię książki, które przeczytałem.

piątek, 25 grudnia 2009

granice wiary i jej istota

Są tacy, co wierzą pełni obawy przed Sądem. Czynią to, co nakazane i unikają tego, co zakazane, gdyż wiedzą, że nadejdzie godzina rozliczenia.

Są tacy, co wierzą pełni obawy przed końcem życia doczesnego, a zarazem pełni ufności w obiecane Życie Pozadoczesne. To wśród nich są pewni ci, który "uwierzyli na łożu śmierci".

A gdyby tak wiarę w Niego oddzielić od wiary w Sąd Ostateczny i Pozadoczesne? Przecież w kanonach wiary osobno wymieniamy Boga, a osobno Dzień Sądu (winniśmy go chyba nazywać Dniem Zmartwychwstania ... Jaum ul-Qijama...).

Czy takie oddzielenie wiary w Boga od wiary w Sąd, w Raj i w Piekło, nie pozwala nam lepiej uchwycić więzi łączącej nas z Nim? Czy Bóg nie staje się wtedy kimś więcej, niż oberpolicjantem pilnującym byśmy właściwie postępowali, czy też ukoicielem naszego strachu przed śmiercią?

Życie Pozadoczesne nie wynika – w sensie logicznym – z faktu istnienia Boga, wiemy o nim z objawienia. Można wyobrazić sobie, że Bóg istnieje, a jednak wraz ze śmiercią przychodzi całkowity koniec (jak chcą ateiści) i żaden Sąd nie ma miejsca.

Co takie wyobrażenie Boga mówi nam o Nim? Czy to granica herezji, czy granica wiary pełniejszej?

Czy wiara nie dla rozliczenia zła tego świata, nie dla uchronienia nas od strachu przed śmiercią, ale dla samej więzi z Bogiem nie jest wiarą pełniejszą?