Polemika z tekstem "My, ateiści" Krzysztofa Vargi ("Gazeta Wyborcza", 4-5 luty 2012).
Krzysztof Varga przywołuje najmocniejszy argument przeciw teizmowi - cierpienia niezawinionego: dlaczego wszechmocny i miłosierny Bóg zezwala na cierpienie? Problem cierpienia nie jest obcy myśli religijnej. Już 2500 lat temu Budda Siakjamuni jako fundament swego nauczania pokazał cztery szlachetne prawdy, z których pierwsza - kamień węgielny buddyzmu i punkt wyjścia dalszych nauk - mówi o tym, że doświadczenie cierpienia jest podstawowym doświadczeniem egzystencjalnym człowieka i zmierzenie się z nim jest największym wyzwaniem stojącym przed nami.
Nie jestem buddystą, więc trudno mi się wypowiadać, na ile kwestia istnienia Boga jest w ogóle dla buddyzmu istotna, ale przywołuję tę tradycję, by pokazać, że nie trzeba rezygnować z refleksji religijnej wobec faktu istnienia cierpienia.
***
Zajmijmy się kwestią, czy wobec występowania cierpienia na świecie Bóg istnieje. Sprawdźmy, czy odpowiedź na nie ma istotne praktyczne konsekwencje, czy też jest to raczej pytanie retoryczne. A zatem czy moja zmiana poglądu w kwestii istnienia Boga zmniejszy sumę cierpienia na świecie choćby o jeden gram? Jeśli tak by było, gotów byłbym zrezygnować z istnienia Boga, choćby i jutro.
Skoro jednak tak nie jest, wypada stwierdzić, że pytanie to nie zmienia w kwestii cierpienia nic, a z faktem jego występowania na świecie musi się zmierzyć tak wierzący, jak i niewierzący. I nie jest tu najważniejsze pytanie o przyczynę cierpienia, ale o naszą reakcję na nie. A zatem zasadne pytanie brzmi: „Co należy zrobić z cierpieniem? Jak je zmniejszyć?”. I są to pytania, które zamiast dzielić ludzi na wierzących i nie, łączą ludzi różnych poglądów i dają nam możność wspólnie doprowadzić do realnej zmiany na lepsze.
***
Poza stroną retoryczną pytania o relację Boga z cierpieniem jest też kwestia bardziej fundamentalna. Bóg - w większości perspektyw - jest transcendentny. Leibnizowskie pytanie: „Czy Bóg mógł stworzyć lepszy świat, na którym jest mniej cierpienia?”, jest pytaniem o naturę Boga. Tak jak i bardziej naiwne: „Czy wszechmocny Bóg mógłby stworzyć kamień tak ciężki, że go podnieść sam nie może?”.
Spójrzmy na relację cierpienie - Bóg jeszcze bardziej paradoksalnie: czy wraz ze wzrostem cierpienia na świecie Bóg nie istnieje jakoś bardziej? A wraz z jego spadkiem zaczyna się pojawiać? A jeśli kiedyś nam jako ludzkości uda się - dzięki postępowi - wyeliminować cierpienie, to czy Bóg zaistnieje? A może Bóg istniał, zanim pojawiły się organizmy żywe, zdolne do odczuwania bólu, a potem zanikł wraz z pojawieniem się cierpienia? Paradoksy te wymieniam, by pokazać, że tak sformułowany problem („Czy wobec cierpienia Bóg istnieje?”) nie jest problemem istnienia Boga, tylko problemem naszego ułomnego języka służącego do opisania Go.
W tradycji muzułmańskiej, do której sam przynależę, Boga znamy poprzez asma ul-husna - 99 „pięknych imion”, atrybutów, którymi Bóg opisał się w Koranie (będącym dla muzułmanów objawieniem podyktowanym przez samego Boga). Jest wśród nich i „wszechmocny”, który brzmi ala kulli szain qadir - mocny nad wszystkimi rzeczami, mocny nad wszystkim w naszym świecie - ale czy mocny nad samym sobą? To na pewno ciekawa zagadka logiczna, ale nie coś, co dane jest nam poznać, skoro to, co wiemy o Bogu, wiemy z objawienia.
Analogicznie pytanie o stosunek miłosierdzia bożego do cierpienia na świecie jest tyleż pytaniem o cierpienie (mało owocnie sformułowanym), co pytaniem o naturę boskiego miłosierdzia. A tę znamy na tyle, na ile Bóg spoza tego świata objawił się nam w Koranie czy innych Świętych Księgach. Taka przynajmniej jest perspektywa teologii muzułmańskiej.
A zatem pytanie „czy Bóg mógł urządzić świat lepiej, z mniejszą ilością cierpienia?”, jest w istocie pytaniem o to, „jaki jest Bóg”, a ta wiedza nie jest nam dana. Natomiast zasadne i prowadzące do konkretnych rezultatów pytanie brzmi: „Co my możemy w tym świecie, takim, jaki jest, z tym cierpieniem zrobić?”.
***
Varga wzywa teistów: „To wy, wierzący, wykażcie, że ten wasz Bóg istnieje naprawdę”. Na pewno znajdą się tacy wierzący, którzy z ochotą będą przedstawiali długie dowody na boskie istnienie. Ja, jak tylko taki dowód się pojawi, przestaję wierzyć.
Wracając jednak do samego problemu: po czyjej stronie leży dowodzenie istnienia Boga? Znów jest to pytanie - jak pytanie: „Czy Bóg istnieje, skoro istnieje cierpienie?” - które nie prowadzi do żadnych praktycznych rezultatów. Może być fajnym ćwiczeniem filozoficznym, ale może też być pytaniem, które dzieli ludzi na wierzących i niewierzących. Ja wolę w tym miejscu inne pytanie: „Jak my - teiści, ateiści i ludzie innych opcji - mamy urządzić nasze społeczeństwo, tak by wszyscy czuli się w nim u siebie?”. Vardze krzyż w Sejmie jest obojętny, ale wielu ateistom wiele rzeczy, choćby częsty brak lekcji etyki w szkole, przeszkadza. Chciałbym, by Polska (i Europa) były tak urządzone, by im te kwestie nie przeszkadzały.
***
Na koniec Varga pisze: „Możemy zgodzić się ewentualnie na istnienie Boga, ale pod warunkiem, że jest to Bóg nieskończenie zły, mściwy i nienawidzący ludzkości”. Muzułmański mistyk Ibn Arabi w „Księdze o podróży nocnej do najbardziej szlachetnego miejsca” pokazuje kolejne etapy na drodze zbliżania się do Boga. Nie wiem, może są i takie drogi do Boga - najpierw ujrzeć w Nim diabła, by z czasem dostrzec jego boskość.
Opublikowano w "Gazeta Wyborcza", 25-26 luty 2012 - link cała debata
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz