Każdy dzień to Aszura, każde miejsce to Karbala
W Iranie nie byłem dobre pięć lat, wydarzeń tamtejszych specjalnie nie śledzę, z Irańczykami kontakt mam okazjonalny. Jest jednak pewien motyw ostatnich protestów, który zwrócił moją uwagę.
Wśród haseł – niejednoznaczne Ya Husajn (to o Imamie, czy Mir Hosseinie?). Protesty rozpalają się po śmierci Ajatollaha Montazeriego (pamiętam jego imię powtarzane szeptem przez moich rozmówców w Iranie), a ich kulminacja następuje w dzień Asury. Liderzy opozycji to przedstawiciele kleru (zaś prezydent to cywil), a najwyższy przywódca staje się Yazidem. Cały zaś ruch powyborczych protestów nazywa się Zielonym.
Tego religijnego wymiaru brakło w – z czasem zaprzepaszczonej – rewolucji irańskiej z początku wieku, brakło działaniom obalonego w puczu Mossadegha i brakło wcześniejszym demonstracjom przeciw rządom ajatollahów. Nie brakło jednak protestom przeciw rządom szacha, które doprowadziły do jego obalenia i – zaskakującego dla wielu protestujących – ustanowienia Republiki Islamskiej w kształcie nadanym jej przez Chomeiniego.
Wymiar ten pojawia się mimo całej porewolucyjnej laicyzacji Iranu, przebiegającej w myśl zasady: nie lubię mułłokracji – mam dość religii w ogóle – Pan Bóg już za bardzo mnie nie interesuje.
Czy takie składanie religii z polityką tym razem wyjdzie Iranowi na dobre? A polityce i religii?
Przynajmniej to chyba warto docenić, że religia nie jest już zespolona z władzą, a staje się także wyrazem sprzeciwu wobec niej. Zresztą taki sprzeciw i obrona uciśnionych, najlepiej z domieszką męczeństwa, to naturalna rola szyizmu.
Jednak czy wystarczy tego by odmienić porządki w Iranie?
Przed czternastoma wiekami to Yazid tryumfował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz