Skończyłem „Stambuł” Pamuka. To wielki pisarz. Bogactwo kreacji innej rangi niż u drugiego „muzułmańskiego” noblisty Nadżiba Mahfuza (ten jakby nie wyszedł poza Balzaka).
„Stambuł” to trzecia książka Pamuka, jaką przeczytałem. I każda jest arcydziełem, i to arcydziełem innego gatunku. Konstrukcja zawsze majstersztyk, skomplikowana, a jednak klarowna. „Śnieg” – podwójne oddalenie (rozszerzenie?) perspektywy, raz – „odnaleziony” zeszyt, dwa – podróż śladami zapisków. „Nazywam się czerwień” – wielość narracji jednej historii. I wreszcie „Stambuł” – kolekcja eseju, wspomnienia, emocji.
Tylko dlaczego każda jest o tym samym? Wschód a Zachód. Dziedzictwo tradycji muzułmańskiej i Europa.
Jedynie sztafaż się zmienia. W „Śniegu” – polityczny. W „Nazywam się czerwień” – kryminalno-historycznym. W „Stambule” – wspomnieniowo-melancholijny. Ale temat wszędzie ten sam.
Zderzenie z Europą, to fatum nie tylko najnowszej historii świata muzułmańskiego, ale i jego sztuki. Tak jest nie tylko z literaturą, ale i z filmem. Choćby Fatih Akın, drugi „wielki” artysta „turecki” ostatnich lat, też nie może wyzwolić się od tego brzemienia. O tym jest i „Głową w mur” i „Na krawędzi nieba” (najlepszy film o sensie Święta Ofiarowania, a i książki lepszej nie napisano).
Kiedy sztuka uprawiana przez muzułmanów uwolni się wreszcie od tej obsesyjnej konfrontacji z Europą będzie to znak, że i świat muzułmański przezwyciężył to uwikłanie.
***
Cytują Pamuka: jeśli mam wybierać – od mułłów wolę generałów. Czyli: w obliczu fanatyków nie ma wyjścia, trzeba popierać częste w Turcji pucze wojskowe.
W „Stambule” znalazłem inną myśl: od mułłów i generałów bardziej cenię książki, które przeczytałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz