„Problem zła” to jeden z najczęściej rozważanych dylematów dotyczących nie tylko kwestii religijnych, czy metafizycznych, ale w ogóle doświadczenia ludzkiego. Jego historia sięga co najmniej Epikura, który jako pierwszy w tradycji filozofii greckiej miał go sformułować. W wymiarze religijnym bywa on sprowadzany do eleganckiego paradoksu: „dlaczego Wszechmocny i Miłosierny Bóg dopuścił do występowania zła na świecie?”; „jak dobry Bóg mógł stworzyć zło?”; „si Deus est, unde malum?”.
Był problem zła (inaczej kwestia teodycei) analizowany przez
najznamienitszych myślicieli. Wśród muzułmanów choćby przez al-Ghazalego z jego
leibnizowskim stwierdzeniem – „świat stworzony przez Boga nie jest jedynie
właściwy, lecz jest niezrównany i najwspanialszy spośród wyobrażalnych światów;
[…] nie ma możności by było stworzone coś lepszego lub doskonalszego, niż to co
istnieje” – przedstawionym na sześć wieków przed niemieckim myślicielem (a
al-Ghazali nie był wcale pierwszym filozofem muzułmańskim, który problem zła
rozważał); wśród Polaków choćby przez Leszka Kołakowskiego z rozważaniami wokół
przewrotnie postawionego – jak zwykle u
tego myśliciela – pytania: „czy diabeł może być zbawiony?”; z rodaków zacytujmy
też wiersz Czesława Miłosza – „ale w tym świecie za dużo ohydy i brzydoty,/ więc
musi gdzieś być prawda i dobro, to znaczy musi być i Bóg” – przywodzący na
myślą drugą część stwierdzenia Leibniza: „si [Deus] non est, unde bonum?”.
Rozwiązaniem „problemu zła” okazuje się czasem usunięcie Boga z horyzontu rozważań. Skoro zło jest, to widać nie ma Wszechmocnego i Dobrego Boga, względnie nie jest on Dobry, bądź Wszechmocny – albo staje się złym Demiurgiem, albo poczciwym, lecz bezwolnym Ojczulkiem Niebieskim. Skontrujmy cytat z Miłosza okołowojennym wierszem Tadeusza Różewicza:
Przez sześć lat
buchał z nozdrza opar krwi
Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała
zmartwychwstanie
Jak wierzyć, to tak jak Miłosz – jak nie wierzyć, to tak jak Różewicz.
Jak wierzyć, to tak jak Miłosz – jak nie wierzyć, to tak jak Różewicz.
***
Jednakże kwestia istnienia Zła ma wymiar daleko szerszy
niźli tylko płaszczyzna religijna. Wyjęcie Boga z równania, nie unieważnia
dramatu pytań: „skąd Zło?”, „dlaczego Cierpienie?”, „jak był możliwy
Holocaust?”. Tragedia ludzkich losów nie zmniejsza się, gdy Bóg staje się
nieobecny.
Z Bogiem, czy bez Boga stoimy więc nadal wobec „Zła” i tak czy
inaczej sformułowanego problemu jego istnienia. Pozostańmy więc na razie przy
klasycznym jego sformułowaniu, gdzie istnienie zła rzuca wyzwanie istnieniu
Boga. Cóż tutaj można dodać do wielkich myślicieli, którzy mierzyli się z tym
problemem? Zamiast kusić się na rozwiązywanie problemu spróbujmy więc przyjrzeć
się bliżej temu jak jest on sformułowany.
A więc mamy u podstawy tego problemu „zło”, którego istnienie miał dopuścić nasz hipotetycznie zarazem dobry, jak i wszechmocny Bóg. Ale cóż to jest „zło”? Jeszcze nie „skąd” („unde”) jest Zło, ale w ogóle „co to jest” Zło? Ta kwestia była dyskutowana co najmniej równie długo i podobnie bezkonkluzywnie (jak większość wielkich sporów filozoficznych) jaki sama teodycea. Osłabmy więc sformułowanie problemu i zastąpmy „zło” – „cierpieniem”. Oczywiście pojęcia te nie są tożsame, a substytucja nie jest zupełna, starczy jednak, że istnienie cierpienie może być równie poważnym wyzwaniem, aktem oskarżenia wobec Boga, jak istnienie zła: „jak nasz dobry Bóg mógł dopuścić na tym świecie do takiego bezmiaru cierpienia?”.
Cierpienie jest przy tym bardziej od „zła” namacalne,
konkretne. Ma ono zatem – jako pojęcie – tą „zaletę” w porównaniu ze „złem”, iż
znacznie trudniej jest uznać je za pojęcie zbędne (jak w przypadku zła, kiedy sprowadzane
ono bywa do „braku dobra”), czy też pozbawione treści bądź niezrozumiałe (jak to dzieje
się wtedy, gdy wskazuje się na trudności definiowania „zła” w oderwaniu od
pojęcia „Boga”, a takie niezależne zdefiniowanie jest niezbędne dla poprawnego,
niepopadającego w tautologię, sformułowania problemu zła). Niektórzy bowiem twierdzili wręcz,
że o obiektywnym istnieniu zła, bez jakiegoś „obiektywnie” istniejącego
porządku metafizycznego mówić nie można.
Innymi słowy zastąpienie w sformułowaniu "problemu zła” – „problemem cierpieniem” zadowoli „subiektywistę”, czy też „nominalistę pojęciowego”, lub „metodologicznego indywidualistę” (a mnie do tych grup blisko), czyli zwolennika koncepcji, iż „wielkie” pojęcia, którymi się posługujemy w dyskursie – Piękno, Sprawiedliwość, Miłość i właśnie Dobro czy Zło – nie nazywają obiektywnie istniejących „platońskich” bytów, a są produktem rozwoju kultury i cywilizacji. Cierpienie jest bowiem, czymś fizycznym, osadzonym w biologii. Postmodernizm unieważniając samodzielne istnienie takich „wielkich” kategorii wykonał w pewnym momencie zwrot ku „ciału”. I my pójdźmy tym tropem: zostawiamy wielką kategorię „zła” i skupiamy się na przymiocie ciała – „bólu”.
Tak więc mamy problem przeformułowany: „dlaczego Bóg dopuszcza cierpienie?”. Czy też, w preferowanym przeze mnie sformułowaniu, uwypuklającym jeden konkretny aspekt tej sprawy: „dlaczego dopuścił do występowania cierpienia niezawinionego (postępowaniem jakiejś osoby)?”. Możemy się skoncentrować bowiem na wybranym rodzaju cierpienia, bo jeśli nie wytłumaczy się On (czy też my nie wytłumaczymy Go), choćby z jednego rodzaju cierpienia, to całe jego Miłosierdzie staje się wątpliwe.
A dlaczego właśnie ten rodzaj cierpienia? Cóż, cierpienie zawinione, czy to własnym postępkiem (gdy cierpię na skutek własnych czynów), czy to nawet cudzy postępkiem (gdy cierpi ktoś na skutek moich czynów), można jeszcze wytłumaczyć: istnieniem wolnej woli i odpowiedzialnością za czyny, która w „boskiej komedii” winna nie być pozorną (jest tą odpowiedzialnością i Sąd Ostateczny wraz ze Zmartwychwstaniem i prawo karmy wraz z reinkarnacją); lub też karą za grzechy, nawet zbiorową (w tym na przykład za ten „pierworodny”, z czym stykamy się w chrześcijaństwie). Ale jak usprawiedliwić Boga wobec cierpienia niezawinionego: chorób wrodzonych; klęsk żywiołowych, trzęsień ziemi i tsunami, jak tych, które pozbawiły życia w 1755 roku kilkadziesiąt tysięcy lizbończyków i zachwiały wiarą wielu współtwórców Oświecenia w zapewnienie, iż żyjemy w „najlepszym z możliwych światów”; czy też wobec cierpienia zwierząt, pozbawionych wolnej woli i zdolności do grzechu?
Dla mnie samego kwestia pogodzenia istnienia niezawinionego
z cierpienia z Miłosierdziem Wszechmogącego Boga długo była największym
intelektualnym wyzwaniem stawianym przez wiarę monoteistyczną. Pytałem kiedyś
jak się względem tego wyzwania odnoszą inni. Jedna z odpowiedzi brzmiała: „jestem
chora na poważną chorobę wrodzoną i w ogóle nie widzę żadnego problemu z wiarą
w Boga.” Co do tego można dodać? Wyszła ze mnie pycha mola książkowego...
***
Uczyńmy zatem konstatację, iż przeformułowanie „problemu zła” i zastąpienie „zła” przez „cierpieniem” wiąże ten problem ze światem biologii, a nas samych z królestwem zwierząt; pokazuje nam, iż jesteśmy częścią świata natury, bo o ile zwierzęta niekoniecznie „czynią zło”, to z pewnością doświadczają bólu i cierpienia nie inaczej niż my. „Cierpienie” odsyłając nas zatem ku językowi biologi i naszej cielesności, każe zadać pytanie: dlaczego organizmy żywe posiadają możność odczuwania cierpienia?, po co zwierzętom zdolność czucia bólu?
Biologia, szczególnie ta ewolucyjna, daje tu dosyć jasną
odpowiedź: otóż ból odczuwamy gdyż jest on ostrzeżeniem przed
niebezpieczeństwem, jest sygnałem (jak dla „psa Pawłowa”), iż nasze zachowanie
należy zmienić, zmodyfikować, by zagrożenia uniknąć. Jakby bólu nie było, to
nie zdawalibyśmy sobie sprawy – my, czy inne organizmy zwierzęce, a
przynajmniej inne kręgowce – z niebezpieczeństw nam grożących. Odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia leży zatem
właśnie w planie biologii i ewolucji. Po co ból? Ból jest zwierzętom potrzebny,
jest wyrazem ewolucyjnego przystosowania.
Ból i cierpienie, nasze własny lub tych, którym współczujemy, to sygnał by zająć się jakimś problemem. Wobec cierpienia, liczy się: co z nim robić. Cierpienie pozwala na zaobserwowanie i nazwanie problemu, jest pierwszy krokiem do jego rozwiązania, a zatem do usunięcia cierpienia. Tak więc problem zła, problem cierpienia, to nie problem „skąd”, „dlaczego” zło, nie kwestia jak je „wyjaśnić” i „pogodzić” z Bogiem, ale co z nim – w ramach możności nam danych – zrobić, jak je umniejszyć i zapobiec mu w przyszłości. Lub inaczej: dlaczego napotykamy na świece zło? Abyśmy mogli je pokonać.
Są choćby momenty, gdy bólu, cierpienia nie odczuwamy – choć powinniśmy! – a jego brak okazuje się zwiastunem kłopotów. Czytałem kiedyś artykuł o chłopcu dotkniętym wadą genetyczną powodującą niemożność odczuwania bólu (może to była „analgezja wrodzona”), popisywał się przed kolegami skacząc ze schodów, gdyż nie odczuwał bólu z tym związanego ... narastające uszkodzenia nóg spowodowały, iż przestał móc chodzić. Podkreślmy tu: brak możności odczuwania bólu i cierpienia jest chorobą, wadą genetyczną (są też inne, nie wrodzone, schorzenia wywołujące podobny skutki w postaci nieodczuwania bólu – od trądu, przez uszkodzenia rdzenia kręgowego, po niekiedy cukrzycę).
Trawestując buddyjskie „uwolnienie się od cierpienia” możemy powiedzie, iż świadomość istnienia cierpienia daje nam możność „uwolnienia świata od cierpienia”, choćby dzięki środkom, jakie daje nam postęp techniczny. Zachodzący proces tego uwalniania wykazuje na danych dotyczących historii XX wieku Steven Pinker w „The Better Angels of Our Nature: Why Violence Has Declined” [Lepsze anioły naszej natury: dlaczego ubywa przemocy] – liczne zebrane przez niego wskaźniki obrazują statystycznie spadający poziom cierpienia.
Tak więc cierpienie daje nam, ludziom, możność zajęcia się problemami je wywołującymi. Cierpienie nieuleczalnie zdawałoby się chorych – motywację do prowadzenia badań w celu znalezienia skutecznych terapii, czy choćby, w pierwszym kroku, tworzenia hospicjów; cierpienia ofiar trzęsień ziemi i tsunami – skłania wpierw do pomocy im, a potem do budowy systemów wczesnego ostrzegania, czy zmian norm i praktyk budowlanych; cierpienie zwierząt – każe rozwijać działania pro-ekologiczne, czy praktyki wegetariańskie.
Pojawienie się w horyzoncie naszej świadomości cierpienie
jest pierwszym krokiem do usunięcia go: poznanie warunków pracy dzieci w dickensowskiej
Anglii było sygnałem dla stopniowego jej eliminowania; obrazy płodu w badaniach
USG – podpowiadają by zastanowić się nad podejściem do aborcji; nieuleczalnie
chorzy domagający się eutanazji – każą myśleć o dostępności odpowiednich
procedur medycznych (by wrócić tu do wątków z jednego z poprzednich wpisów).
Jakby bólu, cierpienia i zdolności do jego współodczuwania
nie było, to temu "złu" nie próbowalibyśmy nawet zaradzić. Jak one się
pojawiają w horyzoncie naszej percepcji, to możemy rozpocząć próby usunięcia go, bo mamy taką, daną nam, możliwość.
***
Wracając zatem do istoty problemu: nie „skąd ból i zło?”; nie „dlaczego Bóg dopuścił do istnienia zła i cierpienie?”; ale „co na Zło możemy poradzić, gdy już sobie je, dzięki zdolności (współ)odczuwaniu cierpienia, uświadomimy?”.
Istnienie zła, cierpienia, nie jest już wyzwaniem rzuconym Bogu: „Panie, gdzież Twoja Dobroć i Wszechmoc, skoś dopuścił do istnienia cierpienia?”, ale wyzwaniem dla nas, by mu przeciwdziałać, by je ograniczać; nie jest konstatacją: „skoro jest cierpienie, to widać Ciebie nie ma, a już na pewno Twojej ponoć nieskończonej Dobroci i rzekomej Wszechmocy”, ale stwierdzeniem, iż to my możemy coś zrobić by złu zaradzić. Taka władza została bowiem nam dana.
Zło to zatem nie problem do wyjaśnienia, a do rozwiązania. Samo objaśnienie jak pogodzić istnienie Zła z istnieniem Boga donikąd nie prowadzi, nie umniejszy zła i cierpienia tego świata ani o gram. Więcej da nam nie odpowiedź na pytanie o metafizyczną przyczynę zaistnienia zła, a prozaiczna odpowiedź na pytania o przyczynę wystąpienia konkretnego cierpienia. Pozwala ona bowiem na zadanie następnego pytanie: jak temu konkretnemu cierpieniu zaradzić. A potem na zastosowanie odpowiedniego rozwiązania.
A wiec wracając na grunt religijny: dopiero mając dwie władze dane przez ewolucję i Boga (bo perspektywa biologii, a szczególnie socjobiologii, czy psychologii ewolucyjnej, oraz wiary jest tu wyjątkowo zgodna) – po pierwsze dostrzegania cierpienia i współodczuwania go, a po drugie intelekt dający możność świadomego zmieniania sytuacji w jakiej się znajdujemy – jesteśmy w stanie zmierzać ku temu by zmniejszyć cierpienie i zło jakie napotykamy.
I tak „rahma” – współczucie, miłosierdzie – jest w Koranie przymiotem Boga, łaską, którą on obdarza ludzkość (sury Koranu zaczynają się od inwokacji „W Imię Boga Miłosiernego i Litościwego”), ale jest też postawą, do której On zachęca ludzi:
I posłaliśmy […] Jezusa, syna Marii, i daliśmy Mu Ewangelię; i złożyliśmy w serca tych, którzy poszli za Nim, łagodność i miłosierdzie. [57:27]
A co pouczy cię, co to jest droga stroma? To [...] być spośród tych, którzy […] zachęcają się wzajemnie do miłosierdzia. [90:12-17]
Równolegle z zachętą do korzystania ze zdolności współodczuwania znajdujemy zalecenie, aby pracować nad zmianą sytuacji w której się znajdujemy:
Zaprawdę, Bóg nie zmienia tego, co jest w ludziach, dopóki oni sami nie zmienią tego, co jest w nich! [13:11]
Gdyż to właśnie nam jest dana władza – i odpowiedzialność! – odmieniania stanu ziemskich rzeczy:
Zaofiarowaliśmy depozyt niebiosom, ziemi i górom, lecz one odmówiły noszenia go i przestraszyły się; poniósł go człowiek. [33:72]
On jest Tym, który uczynił was namiestnikami na ziemi. [35:39]
Towarzyszy zaś temu pouczenie i przestroga:
Bóg kocha ludzi czyniących dobro. [3:134]
I ten, kto uczynił dobra na ciężar pyłku, zobaczy je; i ten, kto uczynił zła na ciężar pyłku, zobaczy je. [99:7-8]
***
Wpis ten jest nieznacznie zmodyfikowanym artykułem, który się ukazał w "Teologii Powszechnej", nr 1 (6). Na podobny temat napisałem też tekst "Lepszy Bóg zły niż żaden".
POST SCRIPTUM: Zdaję sobie sprawę, że przedstawione tu podejście do
problemu zła, sprowadzenie go li do problemu istnienia cierpienia na świecie,
któremu należy się po prostu przeciwstawiać, zamiast je wyjaśniać, może być
uznane za teologiczno-filozoficzną kapitulację. Konstatacja „na świecie
istnieje cierpienie, my mamy zdolność współczucia i możność zwalczania go” przy
tym sama przez się niewiele nie wnosi, jeśli chodzi o faktyczne umniejszenie
cierpienia, a jedynie jest biologizującą banalizacją i unikiem wobec
fundamentalnego wyzwania egzystencjalnego. Gdzie tu diabeł Kołakowskiego? Gdzie
Hiob? Gdzie chrześcijańskie grzech pierworodny, czy cierpienie Chrystusa na
Krzyżu? Gdzie śmierć Boga w Auschwitz? Gdzie dramat istnienia? Gdzie horror
metafizyczny? Może moja odpowiedź na problem zła jest i banalna … ale na lepszej
odpowiedzi dać nie potrafię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz