Jestem wiernym i namiętnym czytelnikiem „Świata Nauki". Z rzadka zdarzają się tam autorzy o muzułmańskich nazwiskach, choć we wrześniowym numerze takim wyjątkiem jest Ahmed Zewail, pracujący w USA egipski noblista (publicystycznie pisywał także o relacji islamu i nauki), aktywny ostatnio także w egipskiej polityce w związku ze zbliżającą się sukcesją po – jednak chyba nie nieśmiertelnym – Mubaraku. Jednak zazwyczaj takich autorów tam nie ma – niegdyś wcale ich nie było, obecnie jest raptem kilku rocznie.
Z „cywilizacyjnych" problemów świata islamu ten właśnie wydaje mi się najbardziej wart odnotowania. Nie braki w demokracji i prawach człowieka (dotykające zresztą bardziej dojmująco kraje arabskie, nie zaś nie-arabską większość świata muzułmańskiego), nie zacofanie gospodarcze (które wydaje się, że powoli będzie znikać), nawet nie konflikty zbrojne wewnętrzne i międzynarodowe (szczęśliwie miejsc spokojnych jest więcej niż tych niespokojnych).
Sprawy przedstawiają się też nie tak źle w kwestii skrajnego ubóstwa (np. w regionie Afryka Północna - Bliski Wschód jest jeden z najniższych odsetków głodujących, jak też żyjących za mniej niż dolar dziennie), czy twórczości humanistycznej (pisarze, filmowcy, muzycy czy intelektualiści z krajów muzułmańskich mają jakiś tam wkład w rozwój kultury na świecie). Ale właśnie w wymiarze kreatywności w naukach ścisłych zacofanie świata muzułmańskiego jest szczególnie zasmucające.
Garstka uniwersytetów na liście pięciuset najlepszych, czy pojedynczy nobliści z nauk ścisłych (to zresztą i tak lepiej, niż w Polsce) przekładają się na małą innowacyjność gospodarek. Co gorsza, o ile w innych dziedzinach zacofania widać jaskółki zmian, to w nauce nadal wychodzi na to, że preferowany jest model importu wiedzy i rozwiązań z Zachodu, na przykład poprzez kształcenie inżynierów mających „odtwórczo" aplikować zachodnie technologie, jak to ma miejsce w Turcji, czy w ogóle import gotowych rozwiązań i kadr, jak to się dzieje w krajach Zatoki.
Drażnią przy tym są coraz częstsze wystawy nauki muzułmańskiej, które pokazują wynalazki i odkrycia sprzed n-stuleci. A przecież wielu z tych odkrywców było niemuzułmanami zamieszkującymi kraje islamu, a same wynalazki były po części – jak choćby cyfry „arabskie" – zaczerpnięte bądź inspirowane z Chin, bądź Indii. No może i nawet ileś set lat temu muzułmanie coś tam wynaleźli i odkryli, może i wpłynęło to na europejski Renesans bardziej niż to się Europejczykom wydaje, ale takie chełpienie się osiągnięciami sprzed wieków tylko podkreśla mierność czasów obecnych.
Jeszcze bardziej niż te wystawy niepokoją wezwania do „islamizacji wiedzy", czy tworzenia „muzułmańskiej nauki” (niestety przyłącza się do nich także mój skądinąd ulubiony „współczesny muzułmański myśliciel” Ziauddin Sardar). Tak jakby muzułmańskie prawa przyrody miały być jakieś inne od niemuzułmańskich. A może na muzułmanów grawitacja działa inaczej? Albo na zislamizowanym kalkulatorze 2+2 nie będzie 4?
Ale może tak lepiej? Może lepiej nie inwestować w naukę? Po co się trudzić współtworzeniem „społeczeństwa wiedzy" – prościej importować gotowe rozwiązania. I taniej – mniej trzeba ponosić nakładów na R&D; Imperium Osmańskie robiło to z powodzeniem przez kilkaset lat sprowadzając rozmaitych poturczeńców zamiast kształcić własnych uczonych. Niech się inni męczą, my przyjdziemy na gotowe.
W ogólnym rachunku bilansującym wszelki rozwój i zacofanie – jeśli by ktoś taki potrafił skonstruować – świat muzułmański na tle innych kręgów kulturowych nie wypadałby chyba tak tragicznie. Przed Czarną Afryką, za Europą, Ameryką Północną i Dalekim Wschodem. Gdzieś na poziomie Ameryki Łacińskiej. I pewnie jeszcze na razie przed Chinami i Indiami. Przynajmniej przez kilka najbliższych lat. Ale to tam inwestują w naukę.
A zresztą coś takiego, jak „świat muzułmański" nie istnieje – to sztuczny konstrukt, wrzucający do jednego worka nie mające ze sobą nic wspólnego Senegal i Malezję, Albanię i Katar, lub Bangladesz i Kazachstan. Ale o tym może kiedyś indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz