Dawno niczego nie opublikowałem, ale teraz tekst w temacie - mam nadzieję - iż ważnym tak dla muzułmanów, jak i Polaków, a więc tym bardziej dla muzułmanów polskich.
Polscy muzułmanie patrzą na Żydów
Republikacja za "Magazynem muzułmańskim Al Islam" ("Strefa Islam")
islam i okolice
Bismillahi ar-Rahmani ar-Rahim
piątek, 23 marca 2018
wtorek, 23 maja 2017
Pochwała teologicznego nieporządku
Tekst o religijnym pluralizmie dla "Magazynu Kontakt", wydawanego przez "młody KIK". Mam nadzieję, że początek dalszej współpracy....
http://magazynkontakt.pl/pochwala-teologicznego-nieporzadku.html
http://magazynkontakt.pl/pochwala-teologicznego-nieporzadku.html
niedziela, 6 listopada 2016
Papież w Szwecji
Tym razem nie na temat islamu czy Bliskiego Wschodu..., a przynajmniej nie bezpośrednio. Gdyż także na temat pewnej grupy religijnej, do której stosunek bywał różnoraki - katolików w Szwecji.
http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,20934367,czy-szwedzi-pokochali-papieza.html
http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,20934367,czy-szwedzi-pokochali-papieza.html
poniedziałek, 15 sierpnia 2016
Globalna mapa zła
Naturze zła, tak myśl filozoficzna, jak i religijna poświęciła morze atramentu, przedstawiając wiele fascynujących rozważań (od zaratusztriańskiego Arymana po Banalności Zła Hanny Arendt i Czy diabeł może być zbawiony? Leszka Kołakowskiego), jednak do żadnych ostatecznych konkluzji nie dochodząc. Teorii jest wiele – od nieobecności zła, aż po jego wszechobecność, tak jak i poglądów na to, tego jak zło ma się do kondycji ludzkiej. Zdaniem niektórych ma ona być złem skażona, a człowiek z natury skłonny ma być do niego (Luter, Hobbes czy pojęcie Grzechu Pierworodny), zdaniem innych wręcz przeciwnie – człowiek ma być z natury skłonny do dobra (Locke, muzułmańskie pojęcie fitry), a zdaniem jeszcze innych sam koncept zła jest błędną kategorią. Wszystkie niezmiernie ciekawe, na równi fascynujące, jednak żaden z tych poglądów nie wydaje się bardziej słuszny od pozostałych.
Dlatego też my, zamiast dokładać do rozważań o teodycei swoje trzy grosze, skupimy się na podejściu znacznie bardziej praktycznym, mianowicie zapytamy nie jakie może być abstrakcyjne rozumienie zła, ale na jakie konkretnie zło (czy też stosując liczbę mnogą – na jakie konkretnie „zła”) natykamy się we współczesnym, otaczającym nas świecie? Nie będziemy przy tym poddawali obserwacji wszelkiego rodzaju zła, skupimy się na tych „złach” grożących nam wszystkim w wymiarze globalnym.
Zło, które występuje w świecie ma bowiem różnorodny charakter. Może rodzić się w zupełnie zwyczajnych międzyludzkich relacjach – od małych kwestii jak niemiłe zachowanie wobec sąsiada, do spraw poważnych, jak wykorzystywanie seksualne podwładnych; może dotyczyć relacji rodzinnych – znów od spraw drobnych, jak nieistotne przycinki między rodzeństwem, po poważne – jak finansowe ubezwłasnowalnianie schorowanych rodziców. Może zło rodzić się z naszych indywidualnych nawyków, czy to konsumowania substancji odurzających po których zażyciu szkodzimy innym, czy korzystania ze środków transportu w sposób zanieczyszczający środowisko (zostawiamy na boku skądinąd ciekawą kwestię, czy szkodzenie samemu sobie w wyniku np. złych nawyków żywieniowych, albo stosowania narkotyków jest w ogóle złem, czy raczej korzystaniem z wolności osobistej). Może zło też powstawać w wyniku naszego stosunku do otoczenia – od omal niewinnego śmiecenia, po niedbalstwo w wykonywaniu powierzonych zadań zawodowych, kiedy jako policjant, inżynier czy lekarz, ale też i dziennikarz możemy narazić innych na znaczne straty i krzywdy.
Wreszcie zło w wielu przypadkach po prostu przekłada się na czyny kryminalne. Można wręcz powiedzieć, że kodeks karny i kodeks wykroczeń jest jakimś odbiciem norm moralności danego społeczeństwa – katalogiem „zeł”, daleko niepełnym (mało kto przecież chciałby kryminalizować wszelkie czyny nieetyczne), a także po części mogącym być przedmiotem dyskusji (np. przepisy dotyczące obrazy głów państw) lub refleksji na ile taryfikator kar kodeksowych odpowiada skali zła (można w ogóle wskazać rozmaite okoliczności dlaczego nie zawsze musi tu zachodzić odpowiedniość). Przy tym to, że kodeksy karne z czasem ulegają zmianom wskazuje, że nasze uznawanie tego co jest złem, a co nie, ewoluuje (typowym przykładem niewolnictwo: niegdyś naruszenie czyjejś własności w postaci innego człowieka – niewolnika właśnie – było czynem niewłaściwym; dziś stało się takim posiadanie takiego innego człowieka na własność, to samo niegdyś chronione niewolnictwo).
Mamy i zła niezawinione czynami ludzkimi – katastrofy naturalne, zarazy, powodzie i choroby wrodzone; z drugiej strony mamy również zło czynione przez człowieka wobec świata natury, od zadawania cierpienia zwierzętom po niszczenie przyrody. I dalej tak różne kategorie zła można by wymieniać, czy nad nimi dyskutować (np. kłamstwem – na ile i kiedy jest złem, i dlaczego nie ma go w najbardziej fundamentalnym katalogu „zeł” w naszej cywilizacji – Dekalogu). My jednak nimi wszystkimi nie będziemy się zajmowali - lub też zajmowali się będziemy nimi jedynie o tyle, o ile mają przyczynę w sytuacji społecznej, politycznej, czy ekonomicznej (bo całkiem sporo z nich ma ją tam właśnie), czyli w sferach, które rozważymy dalej.
***
Rozmaite ośrodki sporządzają różne katalogi ryzyk np. ekonomicznych albo cywilizacyjnych – od wielkobiznesowego „The Global Risks Report 2016” World Economic Forum po napisaną z pewnym przymrużeniem oka „10 Biggest Threats to Human Existence” alternet.org. Przyjrzawszy się nim można stworzyć subiektywną mapę zła, które nam zagraża.
A więc są to po pierwsze zagrożenia środowiskowe.
Globalne ocieplenie – groźba to o tyle istotna, że skierowana wobec nas wszystkich mieszkających na Ziemi (choć niektóre grupy, ze względu np. na swoje usytuowanie geograficzne, mogą na nim skorzystać). Przy tym szans nie tyle nawet na przeciwdziałanie mu, ale choćby ograniczenie jego zakresu nie za bardzo widać (po części potrzeba by tu było nieosiągalnej współpracy międzynarodowej i to w kwestii niekoniecznie znajdującej zrozumienie wielu wyborców i polityków, po części żąda się zaś od krajów ubogich, aby odmówiły sobie owoców rozwoju gospodarczego, z którego kraje bogate już zdążyły skorzystać). Ponadto, nawet jeśli udałoby się osiągnąć jakiś konsensus, to i tak na zapobieżenie globalnemu ociepleniu może być już po części po prostu za późno.
Wielkie wymieranie – tym określeniem nazywa się gwałtowny spadek bioróżnorodności, liczby gatunków zamieszkujących naszą planetę (najsłynniejsze z takich wymierań miało miejsce wraz z końcem ery dinozaurów). Obecnie również trwa wielkie wymieranie, tym razem spowodowane nie przez upadek meteorytu, czy wybuch megawulkanu, jak to bywało w przeszłości, ale przez działalność człowieka (powiązaną z tą prowadzącą do globalnego ocieplenia). Skutki tego są nie tylko takie, iż niektórych gatunków ssaków nie będziemy mogli podziwiać nawet w ogrodach zoologicznych, zaś z talerzy zniknie cześć ryb i owoców morza, ale przede wszystkim wraz z mniejszą bioróżnorodnością wzrasta niestabilność ekosystemów, w tym tych, od których zależy człowiek (np. w rolnictwie), jak i spada ilość dostępnych nam rozmaitych organizmów (niejako globalna pula genetyczna), z których korzystamy np. w medycynie, ale i innych dziedzinach technologii (nie mówiąc już, że krzywdzimy wielkim wymieraniem przyrodę, co samo w sobie byłoby dla większości, choć oczywiście nie wszystkich, teorii etycznych złem).
Pokrewne powyższym zagrożeniom ekologicznym pustynnienie obszarów rolniczych, lub też kryzys wodny (spowodowane w jakieś części przez człowieka) i wywołane nim tak niepokoje społeczne jak i migracje także są wskazywane jako globalne ryzyko, ryzyko szkody, zła, dla nas wszystkich.
Pandemia – wśród nieszczęść, które mogą nas spotkać trudno by zabrakło globalnej epidemii, czy to na skalę średniowiecznej Czarnej Śmierci, która przetrzebiła ludność na kilku kontynentach, czy choćby szalejącej po I Wojnie Światowej grypy „hiszpanki” (75 milionów ofiar).
Do innych „zeł” w obszarze środowiskowo-ekologicznym zalicza się też np. wymieranie pszczół będących kluczowymi organizmami przy zapylaniu roślin (na skutek rozprzestrzeniającej się tajemniczej choroby określanej „Zespołem masowego ginięcia pszczoły miodnej”, CCD), a także spadek liczebności populacji spełniających podobną rolę nietoperzy – obie te kwestie również mogą być spowodowane działalnością człowieka. A także upadek kolejnego megameteorytu (na to wydaje się, że – przynajmniej wedle kina katastroficznego – jesteśmy stosunkowo dobrze przygotowani...), czy wybuch kolejnego megawulkanu.
Druga grupa ryzyk, zeł, stojących przed nami to zagrożenia ideologiczne.
Kryzys ideologii – czyli brak łączących ludzi idei, które by zbliżały różne części świata i dawały wspólną wizję przyszłości. Rolę taką odgrywał socjalizm (czego my w Polsce często nie rozumiemy znając tylko jego skażoną, komunistyczną odmianę); rolę taką w świecie chrześcijańskim miała chadecja; po części odgrywały ją nawet teorie wzrostu będące swego rodzaju amerykańską odpowiedzią na popularność marksizmu w krajach Trzeciego Świata; rolę taką miały idee „kontynentalne” - europejska, czy panafrykańska; rolę tą odgrywała też idea praw człowieka; a także neoliberalizm („taczeryzm”). Wszystkie te ideologie zdradzają objawy poważnego wyczerpania, a nowi kandydaci mają wyraźnie mniejszą moc przekonywania (ekologia? alterglobalizm? libertarianizm? feminizm?). W tej sytuacji na całym świecie wracają narodowe i religijne partykularyzmy (w krajach UE i w Indiach, w Japonii i w USA, w Rosji i w krajach muzułmańskich itd.), które już kiedyś doprowadziły do strasznych konfliktów...
Koniec demokratyzacji. Przez cały XX wieku ludzkość doświadczała kolejnych fal demokratyzacji sprawiających, że coraz więcej ludzi żyło w społeczeństwach cieszących się wolnością (choć nie wolnych od rozmaitych kłopotów). Tymczasem od połowy lat 90 liczba demokracji na świecie ustabilizowała się (pomimo pewnych „postępów” demokracji w Ameryce Południowej i szczególnie w Afryce, b. ZSRR, świat arabski i przede wszystkim Chiny nie wpisują się w ten trend), a co więcej rozmaite tzw. „rozwinięte” demokracje są dotknięte różnymi kryzysami (zaufania, populizmu).
Brak wyzwań stojących przed ludzkością. Przez kilka wieków ludzkość, a raczej ta mieszkająca w Europie jej część, która stopniowo podporządkowywała sobie resztę świata (tak w sensie sprawowania władzy, jak i stanowienia norm cywilizacyjnych), miała poczucie stojących przed nią kolejnych wyzwań: wielkich odkryć geograficznych i podbojów zamorskich a następnie kosmicznych; zdobywania biegunów i najwyższych gór świata; ujarzmienia sił natury – wody, wiatru, energii; sięgania po złoża kopalin; budowania megastruktur i rozbijania jąder atomu; kopania tuneli i kanałów, słowem – era pary i postępu. Pytanie czy to poczucie, że możemy i potrafimy te kolejne wyzwania realizować odchodzi w przeszłość? Samo w sobie nie jest to jeszcze jakimś złem, ale niesie rozmaite ryzyka wynikające z konieczności przeformułowania rozumienia naszej ludzkiej roli w świecie.
Kolejna, trzecia, grupa zagrożeń to zagrożenia polityczne.
Kryzys światowego przywództwa – po Zimnej Wojnie, która jakoś organizowała porządek międzynarodowy nie pojawiła się wizja nowego światowego przywództwa, a jedyne zdolne do pełnienia tej roli USA nie zamierzają podejmować się funkcji światowego policjanta (ani dobrego ani złego). ONZ zaś, także dziecko Zimnej Wojny, z absurdalnym zestawem wyposażonych w prawo weta pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa (nie ma wśród nich Indii – za kilka lat najludniejszego państwa na Ziemi), jest złożone niemocą. Brak przywództwa, czy drożnego systemu przywódczego na świecie, prowadzi do problemów z reagowaniem na kryzysy, do dystrofii relacji międzypaństwowych i chaotyczności w kontaktach międzynarodowych, co obciąża nas wszystkich, mieszkańców tej planety.
Pytanie o Chiny – które za kilka lat staną się największą gospodarką świata wyprzedając USA (niedawno „przeskoczyły” już Niemcy i Japonię), odzyskują w ten sposób „należną” sobie pozycję, pozycję, którą cieszyły się zapewne przez większość historii do czasu Rewolucji Przemysłowej. Pytań o to, co będzie znaczył dla świata powrót do Pax Sinica jest oczywiście wiele – na razie same Chiny są dosyć ostrożne w swojej polityce międzynarodowej.
Ja chciałem zwrócić uwagę na jedną okoliczność – mianowicie Chiny posiadają unikalny (czy też nietypowy) system sukcesji politycznej, tj. wyłaniania następców osób sprawujących władzę. Otóż w historii relatywnie najbardziej stabilne okazywały się albo systemy dynastyczne (choć w przypadku braku ustalonej zasady sukcesji, np. przez pierworodnego, dochodziło w nich do konfliktów), albo elekcyjne: demokratyczne bądź republikańskie (jak choćby I Rzeczpospolita w okresie monarchii elekcyjnej). Inne systemy – władzy autorytarnej, czy dyktatorskiej, ale bez jasnej koncepcji tego co ma się stać po śmierci lidera, okazywały się w momencie śmierci przywódcy i walk o schedę po nim niestabilne (stąd tendencja wśród współczesnych dyktatur aby przyjmować model „dynastyczny”, która to występuje od Korei Północnej po Azerbejdżan i od Syrii po Gabon). W historii zdarzały się stabilne oligarchie, które opierały się na wyborze następcy lidera pochodzącego z niewielkiej grupy decydentów (przykładem choćby średniowieczne sułtanaty niewolnicze rządzone przez niewielką elitę importowanych niewolników), ale było ich stosunkowo niewiele. Obecnie – wedle mojego rozeznania – znaleźć można tylko dwa państwa, które w miarę stabilnie funkcjonują w systemie oligarchicznym.
Jednym jest Algieria (tam o sukcesji decyduje mała cywilno-wojskowa „klika” zwana Le Pouvoir), drugim zaś Chiny, z ich wymyślonym przez Deng Xiaopinga systemem sukcesji, zastępowaniem co równe 10 lat jednej generacji przywódców przez następną (obecna jest piątą). Jeśli ten system się utrzyma (przy wszystkich wadach jakie niesie system autorytarny dla ograniczania wolności i kreatywności), to będzie to bardzo istotna zmiana na mapie ustrojów politycznych o znaczeniu nie tylko dla samych Chin, ale i dla całego świata, a jednocześnie stanie się to największym, większym chyba nawet od otwarcia Chin na gospodarkę wolnorynkową, osiągnięciem Deng Xiaopinga. Jeśli jednak system ten upadnie, to to w jaki sposób ten upadek przebiegnie – szczególnie jak nie byłaby to jakaś bezproblemowa demokratyzacja – będzie miało olbrzymie, być może mocno negatywne, reperkusje dla całego świata (pamiętajmy, że np. cały okres międzywojenny to w zasadzie jedna olbrzymia wojna domowa w Chinach).
Pytanie o Rosję – jest analogicznym pytaniem do pytania o Chiny, choć tu ryzyka z naszej polskiej perspektywy są dużo jaśniejsze. Rosja to wciąż największe obszarowo państwo świata, posiadające broń atomową, potężne znaczenie na rynku surowców, szczególnie energetycznych, a przy tym coraz bardziej wydające się popadać w mało przewidywalny autorytaryzm z narastającymi tendencjami imperialnymi o niemiłych historycznych precedensach oraz zakusami na oddziaływanie na politykę tak wewnętrzną jak i zagraniczną także w najsilniejszych krajach świata (w tym UE i USA).
Czwarta grupa: zagrożenie militarne.
Zagłada nuklearna – choć temat jest nieco zapomniany od czasu wielkich rozmów rozbrojeniowych między ZSRR i USA oraz całej kultury katastroficznej wyrosłej w okresie po kryzysie kubańskim (z fenomenalny Dr. Strangelove Kubricka na czele), to jednak możliwość „atomowej zagłady” wciąż wisi nad nami. Odpowiednie arsenały zostały zgromadzone już nie przez dwa, a trzy kraje (dochodzą Chiny), a do tego kilka dalszych rozwija broń nuklearną. Co więcej mniejsze zainteresowanie świata tym problemem, brak poświęcania uwagi temu ryzyku, powoduje, że ono – to atomowe memento – czai się nad nami tym bardziej.
Klasyczne konflikty zbrojne i terroryzm nieodmiennie pojawiają się na każdej liście zagrożeń. Jednakże jeśli spojrzymy choćby na liczbę ofiar śmiertelnych jakie one powodują, to widać tendencję spadkową, która trwa już kilka wieków (i to nawet z uwzględnieniem dwóch wielkich wojen światowych). Oczywiście wojna i przemoc polityczna jest strasznym złem i dziś też cierpią z ich powodu miliony ludzi, jednakże daleko im to stanowienia egzystencjalnej groźby dla świata jaką były czy to podboje Czyngis-chana, czy to – dla wielu regionów świata – podboje europejskie.
Jednocześnie to, że o konfliktach zbrojnych i terroryzmie intensywnie raportują media, ma paradoksalnie ten pozytywny skutek, że ciągłe przypominanie nam o nich zwiększa nieco szansę, iż będziemy coś czynili dla poprawy sytuacji oraz zmniejszenia cierpienia ofiar tychże konfliktów.
Kryzysy regionalne – większym ryzykiem niż klasyczne konflikty zbrojne wydają się być bardziej złożone konflikty regionalne, związane czy to z masowymi protestami w kilku państwach jakiegoś regionu; czy to z pojawianiem się państw upadłych; czy też z przewlekłymi wojnami domowymi. Ich przykładem są wieloletnie konflikty zbrojne w rejonie Wielkich Jezior Afrykańskich, Arabska Wiosna, konflikty w b. ZSRR lub wojny narkotykowe w Ameryce Łacińskiej. W porównaniu z klasycznymi konfliktami takie antagonizmy potrafią mieć poważniejsze konsekwencje społeczne i większe reperkusje globalne, być trudniejsze do zakończenia, a przede wszystkim zdają się powodować więcej zła i cierpienia w życiu zwykłych ludzi.
Z innych zagrożeń o charakterze militarnym: broń masowego rażenia inna niż atomowa (B i C z formuły ABC – tj. biologiczna i chemiczna), także pojawiająca się na listach ryzyk, mimo swej złowieszczości nie wydaje się jednak stanowić globalnego groźby egzystencjalnej. Raczej nie stanowi jej również dopisywana niekiedy do takich rozważań „inwazja obcych”...
Piąta i przedostatnia grupa, to zagrożenia ekonomiczne.
Załamanie gospodarki – nadal nie rozumiemy przyczyn ostatnich kryzysów finansowych oraz baniek spekulacyjnych i tym bardziej nie wiemy jak przeciwdziałać następnym (a przy tym np. wprowadzenie takich podatków od międzynarodowych transakcji finansowych jak proponowany podatek Tobina wydaje się dalekie od realizacji). Możliwość nadejścia kolejnego kryzysu ekonomicznego o nieznanej skali jest zatem wiszącym nad nami ryzykiem, a może on sprowadzić rozmaite bolesne konsekwencje społeczne.
Wzrost nierówności nie tylko dochodowych, ale przede wszystkim majątkowych: przez większość XX wieku nierówności raczej się zmniejszały, co powodowało większą spoistość społeczną i większe poczucie wspólnoty. Dziś nie tyle nawet nierówności dochodowe rosną, ale przede wszystkim zwiększą się różnice majątkowe (nie tyle ile zarabiamy, ale ile posiadamy). Ponoć 62 najbogatszych miliarderów posiada tyle, co najbiedniejsza połowa ludności, 3,5 miliarda ludzi razem wziętych (kwestię nierówności majątkowych uczynił głośną w ostatnich latach francuski ekonomista Thomas Piketty).
Mała, coraz bardziej odrywająca się od reszty, grupa posiada coraz więcej, a bogactwo to w coraz bardziej dominującym stopniu jest po prostu dziedziczone przez tych, co mieli szczęści urodzić się w odpowiednich rodzinach. Przy takich rosnących nierównościach bogaci, szczególnie ci z urodzenia (a to szczególnie ich jest coraz więcej), przestają czuć z biednymi jakikolwiek związek. Jednocześnie biedni coraz bardziej są gotowi do działań na rzecz radykalnej zmiany stosunków społecznych, odrzucenia całego systemu, co zwiększa możliwość niestabilności, konfliktów i chaosu; rewolucji, która może i słusznie zabierze bogatym, ale niekoniecznie poprawi los biednych...
Wśród zagrożeń natury ekonomicznej zwykło się wymieniać też eksplozję demograficzną (malthusiańskie przeludnienie), tudzież starzenie społeczeństw, a także migracje. Migracja to jednak raczej wyzwanie, szansa, niż zagrożenie, zaś przeludnienie wraz ze spadającą wszędzie na świecie dzietnością, wydaje się nam przestawać grozić (starzenie natomiast to z pewnością wyzwanie – ale czy ryzyko i zło?). Także kryzys energetyczny, o którym intensywnie debatowano przed pół wiekiem, w dobie raportu Klubu Rzymskiego, wydaje się być dziś w związku z przemianami technologicznymi mniejszym niż niegdyś ryzykiem dla ludzkości.
I wreszcie ostatnia grupa to zagrożenia wiedzy.
Granica postępu technologicznego. Postęp techniczny był tym, co przez ostanie dwa wieki napędzało zmiany w świecie, przemiany w większości pozytywne, pozwalające zmniejszyć ilość zła i cierpienia. Można postawić pytanie, czy zbliżamy się już do granic tego postępu, do kresu tego, co możemy dzięki niemu jako ludzkość uzyskać. Chociaż sam nie skłaniałbym się do tezy o tym, że osiągamy taką granicę, to jednak warto taką możliwość, takie ryzyko, odnotować. Spójrzmy bowiem np. na najważniejsze dwudziestowieczne technologie, które zmieniły nasze codzienne życie – nieco więcej z nich zostało wypracowanych w pierwszej połowie ubiegłego wieku (samochód, samolot – tak turbośmigłowy, jak i odrzutowy, penicylina, insulina, zielona rewolucja, telewizja, radio, komputer, energia nuklearna, kauczuk syntetyczny, taśma montażowa, supermarket a nawet pralka i lodówka), a nieco mniej w drugiej (układ scalony, cyfrowa rejestracja/transmisja dźwięku i obrazu, diody/laser/światłowody, telefon komórkowy, satelita, internet, plastik czy tabletki antykoncepcyjne).
Jednak rzut oka na wybrane zestawienie nowych technologii pokazuje, że potencjał postępu technicznego wcale niekoniecznie został wyczerpany (z tych bardziej realistycznych: sztuczne mięso i vertical farming, drony i elektryczne samochody bez kierowców, sztuczna fotosynteza i organizmy modyfikowane genetycznie, coraz lepsze baterie słoneczne i kontrolowana synteza termojądrowa, virtual reality i translacja maszynowa języka mówionego live, a przede wszystkim nieustanny postęp w technologiach materiałowych i energooszczędnych technologiach przyjaznych środowisku).
Koniec postępu naukowego – postęp techniczny opiera się w dużej mierze na postępie naukowym (choć wynalazca, to nie to samo co naukowiec). W najbardziej modelowej dziedzinie nauki – fizyce – ostatnie fundamentalnie rewolucyjne odkrycia mieliśmy blisko sto lat temu: teorię względności i mechanikę kwantową. Fizycy o kilku dekad debatują (albo i obiecują) teorię unifikacji mającą opisać wszystkie podstawowe oddziaływania łącznie i zmierzając ku temu celowi budują coraz potężniejsze (i droższe) detektory i akceleratory; na razie jednak taka teoria nie została przez nich przedstawiona. Oczywiście fizyka to jedna z wielu nauk (w neurobiologii np. postęp wydaje się laikowi zdumiewająco szybki), ale pytanie o to czy dochodzimy do jakiś granicy poznania naukowego nie wydaje się bezzasadne, choć odpowiedź na nie wcale niekoniecznie musi być twierdząca. W każdym razie nauka była nieodłącznie związana z ideą postępu, który tak odmienił, w większości na lepsze, życie człowieka w ostatnich dwu i pół wiekach. Pytanie „co dalej”, jeśli nauka się wyczerpie?
Szum medialny – popkultura jest oczywiście wspaniałą rzeczą, ale kiedy zaczyna ona dominować pochłaniając inne formy wymiany myśli, to pojawia się pytanie, czy nie niesie ona ryzyka nadejścia jakiejś epoki „globalnego ogłupienia”, jakiejś „powszechnej ignorancji”, mogącej być szkodą, złem dla nas wszystkich (ta przytłaczająca dominacja popkultury przejawia się np. w kryzysie tradycyjnych mediów przy braku wypracowania stabilnych form nowych, cyfrowych; czy też w kryzysie akademii – wskazuje się tu takie zjawiska jak fragmentaryzacją, grantomanię i pogoń za sensacją oraz już mniej związaną biurokratyzację).
Wreszcie jest w obszarze wiedzy pewne przewrotne ryzyko, o którym się wspomina w związku z rozwojem technologii – a mianowicie możność pojawienia się sztucznej inteligencji o tyle od nas mądrzejszej, czy też sprytniejszej, iż nas zniszczy bądź zniewoli. Trudno powiedzieć, czy tak się stanie … w każdym razie przynajmniej uwolniłoby to nas od zastanawiania się jakie inne nieszczęścia nam grożą.
***
Jako krótką pointę zwróćmy uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze to właśnie takie opracowywane przez różnego rodzaju futurologów i ekspertów katalogi ryzyk oraz zagrożeń wydają się lepiej umożliwiać poznanie faktycznych źródeł zła nam grożącego, a zatem w konsekwencji lepiej pozwalają przeciwdziałać mu, niźli filozoficzne rozważania o „metafizycznej naturze zła” (skądinąd pasjonujące w lekturze).
Po drugie zauważmy, że na naszej mapie „zeł” na religię nie ma zbyt wiele miejsca: na niewiele ona wpływa i prawdę mówiąc niewiele od niej zależy. Religia niezbyt wiele zła powoduje (a o to ją oskarżają np. Nowi Ateiści); z drugiej jednak strony nie ma ona zbyt wielkich możliwości by się do przeciwdziałania złu przyczyniać (a to byłoby pewnie pragnieniem wielu religijnie zaangażowanych osób).
Tekst ukazał się pierwotnie w "Teologii Powszechnej" w numerze 10/2016. Tutaj z niewielkimi zmianami.
Dlatego też my, zamiast dokładać do rozważań o teodycei swoje trzy grosze, skupimy się na podejściu znacznie bardziej praktycznym, mianowicie zapytamy nie jakie może być abstrakcyjne rozumienie zła, ale na jakie konkretnie zło (czy też stosując liczbę mnogą – na jakie konkretnie „zła”) natykamy się we współczesnym, otaczającym nas świecie? Nie będziemy przy tym poddawali obserwacji wszelkiego rodzaju zła, skupimy się na tych „złach” grożących nam wszystkim w wymiarze globalnym.
Zło, które występuje w świecie ma bowiem różnorodny charakter. Może rodzić się w zupełnie zwyczajnych międzyludzkich relacjach – od małych kwestii jak niemiłe zachowanie wobec sąsiada, do spraw poważnych, jak wykorzystywanie seksualne podwładnych; może dotyczyć relacji rodzinnych – znów od spraw drobnych, jak nieistotne przycinki między rodzeństwem, po poważne – jak finansowe ubezwłasnowalnianie schorowanych rodziców. Może zło rodzić się z naszych indywidualnych nawyków, czy to konsumowania substancji odurzających po których zażyciu szkodzimy innym, czy korzystania ze środków transportu w sposób zanieczyszczający środowisko (zostawiamy na boku skądinąd ciekawą kwestię, czy szkodzenie samemu sobie w wyniku np. złych nawyków żywieniowych, albo stosowania narkotyków jest w ogóle złem, czy raczej korzystaniem z wolności osobistej). Może zło też powstawać w wyniku naszego stosunku do otoczenia – od omal niewinnego śmiecenia, po niedbalstwo w wykonywaniu powierzonych zadań zawodowych, kiedy jako policjant, inżynier czy lekarz, ale też i dziennikarz możemy narazić innych na znaczne straty i krzywdy.
Wreszcie zło w wielu przypadkach po prostu przekłada się na czyny kryminalne. Można wręcz powiedzieć, że kodeks karny i kodeks wykroczeń jest jakimś odbiciem norm moralności danego społeczeństwa – katalogiem „zeł”, daleko niepełnym (mało kto przecież chciałby kryminalizować wszelkie czyny nieetyczne), a także po części mogącym być przedmiotem dyskusji (np. przepisy dotyczące obrazy głów państw) lub refleksji na ile taryfikator kar kodeksowych odpowiada skali zła (można w ogóle wskazać rozmaite okoliczności dlaczego nie zawsze musi tu zachodzić odpowiedniość). Przy tym to, że kodeksy karne z czasem ulegają zmianom wskazuje, że nasze uznawanie tego co jest złem, a co nie, ewoluuje (typowym przykładem niewolnictwo: niegdyś naruszenie czyjejś własności w postaci innego człowieka – niewolnika właśnie – było czynem niewłaściwym; dziś stało się takim posiadanie takiego innego człowieka na własność, to samo niegdyś chronione niewolnictwo).
Mamy i zła niezawinione czynami ludzkimi – katastrofy naturalne, zarazy, powodzie i choroby wrodzone; z drugiej strony mamy również zło czynione przez człowieka wobec świata natury, od zadawania cierpienia zwierzętom po niszczenie przyrody. I dalej tak różne kategorie zła można by wymieniać, czy nad nimi dyskutować (np. kłamstwem – na ile i kiedy jest złem, i dlaczego nie ma go w najbardziej fundamentalnym katalogu „zeł” w naszej cywilizacji – Dekalogu). My jednak nimi wszystkimi nie będziemy się zajmowali - lub też zajmowali się będziemy nimi jedynie o tyle, o ile mają przyczynę w sytuacji społecznej, politycznej, czy ekonomicznej (bo całkiem sporo z nich ma ją tam właśnie), czyli w sferach, które rozważymy dalej.
***
Rozmaite ośrodki sporządzają różne katalogi ryzyk np. ekonomicznych albo cywilizacyjnych – od wielkobiznesowego „The Global Risks Report 2016” World Economic Forum po napisaną z pewnym przymrużeniem oka „10 Biggest Threats to Human Existence” alternet.org. Przyjrzawszy się nim można stworzyć subiektywną mapę zła, które nam zagraża.
A więc są to po pierwsze zagrożenia środowiskowe.
Globalne ocieplenie – groźba to o tyle istotna, że skierowana wobec nas wszystkich mieszkających na Ziemi (choć niektóre grupy, ze względu np. na swoje usytuowanie geograficzne, mogą na nim skorzystać). Przy tym szans nie tyle nawet na przeciwdziałanie mu, ale choćby ograniczenie jego zakresu nie za bardzo widać (po części potrzeba by tu było nieosiągalnej współpracy międzynarodowej i to w kwestii niekoniecznie znajdującej zrozumienie wielu wyborców i polityków, po części żąda się zaś od krajów ubogich, aby odmówiły sobie owoców rozwoju gospodarczego, z którego kraje bogate już zdążyły skorzystać). Ponadto, nawet jeśli udałoby się osiągnąć jakiś konsensus, to i tak na zapobieżenie globalnemu ociepleniu może być już po części po prostu za późno.
Wielkie wymieranie – tym określeniem nazywa się gwałtowny spadek bioróżnorodności, liczby gatunków zamieszkujących naszą planetę (najsłynniejsze z takich wymierań miało miejsce wraz z końcem ery dinozaurów). Obecnie również trwa wielkie wymieranie, tym razem spowodowane nie przez upadek meteorytu, czy wybuch megawulkanu, jak to bywało w przeszłości, ale przez działalność człowieka (powiązaną z tą prowadzącą do globalnego ocieplenia). Skutki tego są nie tylko takie, iż niektórych gatunków ssaków nie będziemy mogli podziwiać nawet w ogrodach zoologicznych, zaś z talerzy zniknie cześć ryb i owoców morza, ale przede wszystkim wraz z mniejszą bioróżnorodnością wzrasta niestabilność ekosystemów, w tym tych, od których zależy człowiek (np. w rolnictwie), jak i spada ilość dostępnych nam rozmaitych organizmów (niejako globalna pula genetyczna), z których korzystamy np. w medycynie, ale i innych dziedzinach technologii (nie mówiąc już, że krzywdzimy wielkim wymieraniem przyrodę, co samo w sobie byłoby dla większości, choć oczywiście nie wszystkich, teorii etycznych złem).
Pokrewne powyższym zagrożeniom ekologicznym pustynnienie obszarów rolniczych, lub też kryzys wodny (spowodowane w jakieś części przez człowieka) i wywołane nim tak niepokoje społeczne jak i migracje także są wskazywane jako globalne ryzyko, ryzyko szkody, zła, dla nas wszystkich.
Pandemia – wśród nieszczęść, które mogą nas spotkać trudno by zabrakło globalnej epidemii, czy to na skalę średniowiecznej Czarnej Śmierci, która przetrzebiła ludność na kilku kontynentach, czy choćby szalejącej po I Wojnie Światowej grypy „hiszpanki” (75 milionów ofiar).
Do innych „zeł” w obszarze środowiskowo-ekologicznym zalicza się też np. wymieranie pszczół będących kluczowymi organizmami przy zapylaniu roślin (na skutek rozprzestrzeniającej się tajemniczej choroby określanej „Zespołem masowego ginięcia pszczoły miodnej”, CCD), a także spadek liczebności populacji spełniających podobną rolę nietoperzy – obie te kwestie również mogą być spowodowane działalnością człowieka. A także upadek kolejnego megameteorytu (na to wydaje się, że – przynajmniej wedle kina katastroficznego – jesteśmy stosunkowo dobrze przygotowani...), czy wybuch kolejnego megawulkanu.
Druga grupa ryzyk, zeł, stojących przed nami to zagrożenia ideologiczne.
Kryzys ideologii – czyli brak łączących ludzi idei, które by zbliżały różne części świata i dawały wspólną wizję przyszłości. Rolę taką odgrywał socjalizm (czego my w Polsce często nie rozumiemy znając tylko jego skażoną, komunistyczną odmianę); rolę taką w świecie chrześcijańskim miała chadecja; po części odgrywały ją nawet teorie wzrostu będące swego rodzaju amerykańską odpowiedzią na popularność marksizmu w krajach Trzeciego Świata; rolę taką miały idee „kontynentalne” - europejska, czy panafrykańska; rolę tą odgrywała też idea praw człowieka; a także neoliberalizm („taczeryzm”). Wszystkie te ideologie zdradzają objawy poważnego wyczerpania, a nowi kandydaci mają wyraźnie mniejszą moc przekonywania (ekologia? alterglobalizm? libertarianizm? feminizm?). W tej sytuacji na całym świecie wracają narodowe i religijne partykularyzmy (w krajach UE i w Indiach, w Japonii i w USA, w Rosji i w krajach muzułmańskich itd.), które już kiedyś doprowadziły do strasznych konfliktów...
Koniec demokratyzacji. Przez cały XX wieku ludzkość doświadczała kolejnych fal demokratyzacji sprawiających, że coraz więcej ludzi żyło w społeczeństwach cieszących się wolnością (choć nie wolnych od rozmaitych kłopotów). Tymczasem od połowy lat 90 liczba demokracji na świecie ustabilizowała się (pomimo pewnych „postępów” demokracji w Ameryce Południowej i szczególnie w Afryce, b. ZSRR, świat arabski i przede wszystkim Chiny nie wpisują się w ten trend), a co więcej rozmaite tzw. „rozwinięte” demokracje są dotknięte różnymi kryzysami (zaufania, populizmu).
Brak wyzwań stojących przed ludzkością. Przez kilka wieków ludzkość, a raczej ta mieszkająca w Europie jej część, która stopniowo podporządkowywała sobie resztę świata (tak w sensie sprawowania władzy, jak i stanowienia norm cywilizacyjnych), miała poczucie stojących przed nią kolejnych wyzwań: wielkich odkryć geograficznych i podbojów zamorskich a następnie kosmicznych; zdobywania biegunów i najwyższych gór świata; ujarzmienia sił natury – wody, wiatru, energii; sięgania po złoża kopalin; budowania megastruktur i rozbijania jąder atomu; kopania tuneli i kanałów, słowem – era pary i postępu. Pytanie czy to poczucie, że możemy i potrafimy te kolejne wyzwania realizować odchodzi w przeszłość? Samo w sobie nie jest to jeszcze jakimś złem, ale niesie rozmaite ryzyka wynikające z konieczności przeformułowania rozumienia naszej ludzkiej roli w świecie.
Kolejna, trzecia, grupa zagrożeń to zagrożenia polityczne.
Kryzys światowego przywództwa – po Zimnej Wojnie, która jakoś organizowała porządek międzynarodowy nie pojawiła się wizja nowego światowego przywództwa, a jedyne zdolne do pełnienia tej roli USA nie zamierzają podejmować się funkcji światowego policjanta (ani dobrego ani złego). ONZ zaś, także dziecko Zimnej Wojny, z absurdalnym zestawem wyposażonych w prawo weta pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa (nie ma wśród nich Indii – za kilka lat najludniejszego państwa na Ziemi), jest złożone niemocą. Brak przywództwa, czy drożnego systemu przywódczego na świecie, prowadzi do problemów z reagowaniem na kryzysy, do dystrofii relacji międzypaństwowych i chaotyczności w kontaktach międzynarodowych, co obciąża nas wszystkich, mieszkańców tej planety.
Pytanie o Chiny – które za kilka lat staną się największą gospodarką świata wyprzedając USA (niedawno „przeskoczyły” już Niemcy i Japonię), odzyskują w ten sposób „należną” sobie pozycję, pozycję, którą cieszyły się zapewne przez większość historii do czasu Rewolucji Przemysłowej. Pytań o to, co będzie znaczył dla świata powrót do Pax Sinica jest oczywiście wiele – na razie same Chiny są dosyć ostrożne w swojej polityce międzynarodowej.
Ja chciałem zwrócić uwagę na jedną okoliczność – mianowicie Chiny posiadają unikalny (czy też nietypowy) system sukcesji politycznej, tj. wyłaniania następców osób sprawujących władzę. Otóż w historii relatywnie najbardziej stabilne okazywały się albo systemy dynastyczne (choć w przypadku braku ustalonej zasady sukcesji, np. przez pierworodnego, dochodziło w nich do konfliktów), albo elekcyjne: demokratyczne bądź republikańskie (jak choćby I Rzeczpospolita w okresie monarchii elekcyjnej). Inne systemy – władzy autorytarnej, czy dyktatorskiej, ale bez jasnej koncepcji tego co ma się stać po śmierci lidera, okazywały się w momencie śmierci przywódcy i walk o schedę po nim niestabilne (stąd tendencja wśród współczesnych dyktatur aby przyjmować model „dynastyczny”, która to występuje od Korei Północnej po Azerbejdżan i od Syrii po Gabon). W historii zdarzały się stabilne oligarchie, które opierały się na wyborze następcy lidera pochodzącego z niewielkiej grupy decydentów (przykładem choćby średniowieczne sułtanaty niewolnicze rządzone przez niewielką elitę importowanych niewolników), ale było ich stosunkowo niewiele. Obecnie – wedle mojego rozeznania – znaleźć można tylko dwa państwa, które w miarę stabilnie funkcjonują w systemie oligarchicznym.
Jednym jest Algieria (tam o sukcesji decyduje mała cywilno-wojskowa „klika” zwana Le Pouvoir), drugim zaś Chiny, z ich wymyślonym przez Deng Xiaopinga systemem sukcesji, zastępowaniem co równe 10 lat jednej generacji przywódców przez następną (obecna jest piątą). Jeśli ten system się utrzyma (przy wszystkich wadach jakie niesie system autorytarny dla ograniczania wolności i kreatywności), to będzie to bardzo istotna zmiana na mapie ustrojów politycznych o znaczeniu nie tylko dla samych Chin, ale i dla całego świata, a jednocześnie stanie się to największym, większym chyba nawet od otwarcia Chin na gospodarkę wolnorynkową, osiągnięciem Deng Xiaopinga. Jeśli jednak system ten upadnie, to to w jaki sposób ten upadek przebiegnie – szczególnie jak nie byłaby to jakaś bezproblemowa demokratyzacja – będzie miało olbrzymie, być może mocno negatywne, reperkusje dla całego świata (pamiętajmy, że np. cały okres międzywojenny to w zasadzie jedna olbrzymia wojna domowa w Chinach).
Pytanie o Rosję – jest analogicznym pytaniem do pytania o Chiny, choć tu ryzyka z naszej polskiej perspektywy są dużo jaśniejsze. Rosja to wciąż największe obszarowo państwo świata, posiadające broń atomową, potężne znaczenie na rynku surowców, szczególnie energetycznych, a przy tym coraz bardziej wydające się popadać w mało przewidywalny autorytaryzm z narastającymi tendencjami imperialnymi o niemiłych historycznych precedensach oraz zakusami na oddziaływanie na politykę tak wewnętrzną jak i zagraniczną także w najsilniejszych krajach świata (w tym UE i USA).
Czwarta grupa: zagrożenie militarne.
Zagłada nuklearna – choć temat jest nieco zapomniany od czasu wielkich rozmów rozbrojeniowych między ZSRR i USA oraz całej kultury katastroficznej wyrosłej w okresie po kryzysie kubańskim (z fenomenalny Dr. Strangelove Kubricka na czele), to jednak możliwość „atomowej zagłady” wciąż wisi nad nami. Odpowiednie arsenały zostały zgromadzone już nie przez dwa, a trzy kraje (dochodzą Chiny), a do tego kilka dalszych rozwija broń nuklearną. Co więcej mniejsze zainteresowanie świata tym problemem, brak poświęcania uwagi temu ryzyku, powoduje, że ono – to atomowe memento – czai się nad nami tym bardziej.
Klasyczne konflikty zbrojne i terroryzm nieodmiennie pojawiają się na każdej liście zagrożeń. Jednakże jeśli spojrzymy choćby na liczbę ofiar śmiertelnych jakie one powodują, to widać tendencję spadkową, która trwa już kilka wieków (i to nawet z uwzględnieniem dwóch wielkich wojen światowych). Oczywiście wojna i przemoc polityczna jest strasznym złem i dziś też cierpią z ich powodu miliony ludzi, jednakże daleko im to stanowienia egzystencjalnej groźby dla świata jaką były czy to podboje Czyngis-chana, czy to – dla wielu regionów świata – podboje europejskie.
Jednocześnie to, że o konfliktach zbrojnych i terroryzmie intensywnie raportują media, ma paradoksalnie ten pozytywny skutek, że ciągłe przypominanie nam o nich zwiększa nieco szansę, iż będziemy coś czynili dla poprawy sytuacji oraz zmniejszenia cierpienia ofiar tychże konfliktów.
Kryzysy regionalne – większym ryzykiem niż klasyczne konflikty zbrojne wydają się być bardziej złożone konflikty regionalne, związane czy to z masowymi protestami w kilku państwach jakiegoś regionu; czy to z pojawianiem się państw upadłych; czy też z przewlekłymi wojnami domowymi. Ich przykładem są wieloletnie konflikty zbrojne w rejonie Wielkich Jezior Afrykańskich, Arabska Wiosna, konflikty w b. ZSRR lub wojny narkotykowe w Ameryce Łacińskiej. W porównaniu z klasycznymi konfliktami takie antagonizmy potrafią mieć poważniejsze konsekwencje społeczne i większe reperkusje globalne, być trudniejsze do zakończenia, a przede wszystkim zdają się powodować więcej zła i cierpienia w życiu zwykłych ludzi.
Z innych zagrożeń o charakterze militarnym: broń masowego rażenia inna niż atomowa (B i C z formuły ABC – tj. biologiczna i chemiczna), także pojawiająca się na listach ryzyk, mimo swej złowieszczości nie wydaje się jednak stanowić globalnego groźby egzystencjalnej. Raczej nie stanowi jej również dopisywana niekiedy do takich rozważań „inwazja obcych”...
Piąta i przedostatnia grupa, to zagrożenia ekonomiczne.
Załamanie gospodarki – nadal nie rozumiemy przyczyn ostatnich kryzysów finansowych oraz baniek spekulacyjnych i tym bardziej nie wiemy jak przeciwdziałać następnym (a przy tym np. wprowadzenie takich podatków od międzynarodowych transakcji finansowych jak proponowany podatek Tobina wydaje się dalekie od realizacji). Możliwość nadejścia kolejnego kryzysu ekonomicznego o nieznanej skali jest zatem wiszącym nad nami ryzykiem, a może on sprowadzić rozmaite bolesne konsekwencje społeczne.
Wzrost nierówności nie tylko dochodowych, ale przede wszystkim majątkowych: przez większość XX wieku nierówności raczej się zmniejszały, co powodowało większą spoistość społeczną i większe poczucie wspólnoty. Dziś nie tyle nawet nierówności dochodowe rosną, ale przede wszystkim zwiększą się różnice majątkowe (nie tyle ile zarabiamy, ale ile posiadamy). Ponoć 62 najbogatszych miliarderów posiada tyle, co najbiedniejsza połowa ludności, 3,5 miliarda ludzi razem wziętych (kwestię nierówności majątkowych uczynił głośną w ostatnich latach francuski ekonomista Thomas Piketty).
Mała, coraz bardziej odrywająca się od reszty, grupa posiada coraz więcej, a bogactwo to w coraz bardziej dominującym stopniu jest po prostu dziedziczone przez tych, co mieli szczęści urodzić się w odpowiednich rodzinach. Przy takich rosnących nierównościach bogaci, szczególnie ci z urodzenia (a to szczególnie ich jest coraz więcej), przestają czuć z biednymi jakikolwiek związek. Jednocześnie biedni coraz bardziej są gotowi do działań na rzecz radykalnej zmiany stosunków społecznych, odrzucenia całego systemu, co zwiększa możliwość niestabilności, konfliktów i chaosu; rewolucji, która może i słusznie zabierze bogatym, ale niekoniecznie poprawi los biednych...
Wśród zagrożeń natury ekonomicznej zwykło się wymieniać też eksplozję demograficzną (malthusiańskie przeludnienie), tudzież starzenie społeczeństw, a także migracje. Migracja to jednak raczej wyzwanie, szansa, niż zagrożenie, zaś przeludnienie wraz ze spadającą wszędzie na świecie dzietnością, wydaje się nam przestawać grozić (starzenie natomiast to z pewnością wyzwanie – ale czy ryzyko i zło?). Także kryzys energetyczny, o którym intensywnie debatowano przed pół wiekiem, w dobie raportu Klubu Rzymskiego, wydaje się być dziś w związku z przemianami technologicznymi mniejszym niż niegdyś ryzykiem dla ludzkości.
I wreszcie ostatnia grupa to zagrożenia wiedzy.
Granica postępu technologicznego. Postęp techniczny był tym, co przez ostanie dwa wieki napędzało zmiany w świecie, przemiany w większości pozytywne, pozwalające zmniejszyć ilość zła i cierpienia. Można postawić pytanie, czy zbliżamy się już do granic tego postępu, do kresu tego, co możemy dzięki niemu jako ludzkość uzyskać. Chociaż sam nie skłaniałbym się do tezy o tym, że osiągamy taką granicę, to jednak warto taką możliwość, takie ryzyko, odnotować. Spójrzmy bowiem np. na najważniejsze dwudziestowieczne technologie, które zmieniły nasze codzienne życie – nieco więcej z nich zostało wypracowanych w pierwszej połowie ubiegłego wieku (samochód, samolot – tak turbośmigłowy, jak i odrzutowy, penicylina, insulina, zielona rewolucja, telewizja, radio, komputer, energia nuklearna, kauczuk syntetyczny, taśma montażowa, supermarket a nawet pralka i lodówka), a nieco mniej w drugiej (układ scalony, cyfrowa rejestracja/transmisja dźwięku i obrazu, diody/laser/światłowody, telefon komórkowy, satelita, internet, plastik czy tabletki antykoncepcyjne).
Jednak rzut oka na wybrane zestawienie nowych technologii pokazuje, że potencjał postępu technicznego wcale niekoniecznie został wyczerpany (z tych bardziej realistycznych: sztuczne mięso i vertical farming, drony i elektryczne samochody bez kierowców, sztuczna fotosynteza i organizmy modyfikowane genetycznie, coraz lepsze baterie słoneczne i kontrolowana synteza termojądrowa, virtual reality i translacja maszynowa języka mówionego live, a przede wszystkim nieustanny postęp w technologiach materiałowych i energooszczędnych technologiach przyjaznych środowisku).
Koniec postępu naukowego – postęp techniczny opiera się w dużej mierze na postępie naukowym (choć wynalazca, to nie to samo co naukowiec). W najbardziej modelowej dziedzinie nauki – fizyce – ostatnie fundamentalnie rewolucyjne odkrycia mieliśmy blisko sto lat temu: teorię względności i mechanikę kwantową. Fizycy o kilku dekad debatują (albo i obiecują) teorię unifikacji mającą opisać wszystkie podstawowe oddziaływania łącznie i zmierzając ku temu celowi budują coraz potężniejsze (i droższe) detektory i akceleratory; na razie jednak taka teoria nie została przez nich przedstawiona. Oczywiście fizyka to jedna z wielu nauk (w neurobiologii np. postęp wydaje się laikowi zdumiewająco szybki), ale pytanie o to czy dochodzimy do jakiś granicy poznania naukowego nie wydaje się bezzasadne, choć odpowiedź na nie wcale niekoniecznie musi być twierdząca. W każdym razie nauka była nieodłącznie związana z ideą postępu, który tak odmienił, w większości na lepsze, życie człowieka w ostatnich dwu i pół wiekach. Pytanie „co dalej”, jeśli nauka się wyczerpie?
Szum medialny – popkultura jest oczywiście wspaniałą rzeczą, ale kiedy zaczyna ona dominować pochłaniając inne formy wymiany myśli, to pojawia się pytanie, czy nie niesie ona ryzyka nadejścia jakiejś epoki „globalnego ogłupienia”, jakiejś „powszechnej ignorancji”, mogącej być szkodą, złem dla nas wszystkich (ta przytłaczająca dominacja popkultury przejawia się np. w kryzysie tradycyjnych mediów przy braku wypracowania stabilnych form nowych, cyfrowych; czy też w kryzysie akademii – wskazuje się tu takie zjawiska jak fragmentaryzacją, grantomanię i pogoń za sensacją oraz już mniej związaną biurokratyzację).
Wreszcie jest w obszarze wiedzy pewne przewrotne ryzyko, o którym się wspomina w związku z rozwojem technologii – a mianowicie możność pojawienia się sztucznej inteligencji o tyle od nas mądrzejszej, czy też sprytniejszej, iż nas zniszczy bądź zniewoli. Trudno powiedzieć, czy tak się stanie … w każdym razie przynajmniej uwolniłoby to nas od zastanawiania się jakie inne nieszczęścia nam grożą.
***
Jako krótką pointę zwróćmy uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze to właśnie takie opracowywane przez różnego rodzaju futurologów i ekspertów katalogi ryzyk oraz zagrożeń wydają się lepiej umożliwiać poznanie faktycznych źródeł zła nam grożącego, a zatem w konsekwencji lepiej pozwalają przeciwdziałać mu, niźli filozoficzne rozważania o „metafizycznej naturze zła” (skądinąd pasjonujące w lekturze).
Po drugie zauważmy, że na naszej mapie „zeł” na religię nie ma zbyt wiele miejsca: na niewiele ona wpływa i prawdę mówiąc niewiele od niej zależy. Religia niezbyt wiele zła powoduje (a o to ją oskarżają np. Nowi Ateiści); z drugiej jednak strony nie ma ona zbyt wielkich możliwości by się do przeciwdziałania złu przyczyniać (a to byłoby pewnie pragnieniem wielu religijnie zaangażowanych osób).
Tekst ukazał się pierwotnie w "Teologii Powszechnej" w numerze 10/2016. Tutaj z niewielkimi zmianami.
sobota, 6 sierpnia 2016
Kim są guleniści?
O Ruchu Gülena po próbie puczu w Turcji. W tekście nie udało mi się pomieścić wszystkich moich spostrzeżeń, być może uzupełnię go tutaj.
http://wyborcza.pl/magazyn/1,153916,20506219,turcja-gulen-i-erdogan-kruk-krukowi-oko-wykole.html
http://wyborcza.pl/magazyn/1,153916,20506219,turcja-gulen-i-erdogan-kruk-krukowi-oko-wykole.html
czwartek, 19 maja 2016
Su-szi: Sunni - Szia
Dwugłos z imamem Arkadiuszem Miernikiem o dialogu sunnicko-szyickim (jak i o konflikcie).
http://strefa-islam.pl/?p=418
http://strefa-islam.pl/?p=418
sobota, 2 kwietnia 2016
W co wierzą dżihadyści?
Tekst o ideologii współczesnego ruchu dżihadystowskiego, a szczególnie Państwa Islamskiego. Dostępny w "Gazecie Wyborczej" z 2 kwietnia br.
Subskrybuj:
Posty (Atom)